Walczył z carską Rosją w Legionach, walczył z Rosją
komunistyczną w wojnie 1919-20 r., walczył z Niemcami w 1939 r. -
a zabili go Polacy. Jeden z dramatów życia mojego pokolenia.
W. Jędrzejewicz, Śmierć ppłk. dr. Wacława Lipińskiego
Publikujemy przemówienia ppłk. Wacława Lipińskiego które wygłaszał w Polskim Radio w dniach 4-23 września 1939 roku. Nagrania zachowały się ukryte w ścianie warszawskiej willi, która nie uległa spaleniu. Transkrypt przemówień za Dziennik. Wrześniowa Obrona Warszawy, ISBN 83-211-1061-4, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1989.
Przemówienie z dnia 4 września 1939 r.
Przemówienie z dnia 6 września 1939 r.
Przemówienie z dnia 8 września 1939 r.
Komentarz ppłk. Lipińskiego do rozkazu gen. Czumy z dnia 8 września 1939 r.
Przemówienie z dnia 9 września 1939 r.
Przemówienie z dnia 10 września 1939 r.
Przemówienie z dnia 11 września 1939 r.
Przemówienie z dnia 12 września 1939 r.
Przemówienie z dnia 13 września 1939 r.
Przemówienie z dnia 14 września 1939 r.
Przemówienie z dnia 15 września 1939 r.
Przemówienie z dnia 16 września 1939 r.
Przemówienie z dnia 17 września 1939 r.
Przemówienie z dnia 18 września 1939 r.
Przemówienie z dnia 19 września 1939 r.
Przemówienie z dnia 20 września 1939 r.
Przemówienie z dnia 21 września 1939 r.
Przemówienie z dnia 22 września 1939 r.
Wojna rozpoczęta. Przeciwko fali najazdu, który próbuje wedrzeć się na obszary Rzeczypospolitej, stanął mur żołnierskich piersi. Na rozległym froncie, wzdłuż granic zachodnich rozlega się już suchy trzask karabinów, zajadły pogłos broni maszynowej i łomot artyleryjskich wybuchów. Żołnierz piechoty, broń pancerna, lotnictwo, kawaleria i artyleria - wszystkie rodzaje broni wciągnięte' zostały już do akcji bojowej. Pracują mięśnie i nerwy, biją żywiej żołnierskie serca, napina się wola. Wola nie tylko obrony, nie tylko pochwycenia ciosu i jego odbicia - ale wola zwycięskiego parcia naprzód. Przez trud i wysiłek, przez krew i ofiarę - do zwycięstwa.
Wszyscy nasłuchują wieści z pola walki. Miliony obywateli Rzeczypospolitej choć sami zagrożeni, choć narażeni na śmierć, kalectwo, czy na zniszczenie dobytku przez dokonywające się już od dwu dni naloty nieprzyjacielskich samolotów - ani przez chwilę nie tracą zupełnego spokoju. Są spokojni, bo decyzję mają już od dawna powziętą, decyzję jednozgodną, jednomyślną, powszechną i całkowitą. Decyzję walki do ostatniego tchu, walki upartej, nieubłaganej i nieustępliwej. A jeśli im serca naraz zabiją szybciej, jeśli krew żywiej poczyna, w żyłach pulsować - to w owej chwili przede wszystkim, kiedy nadchodzi wiadomość z frontu, z pola walki.
Mieli ją wszyscy wczoraj. Krótką, lapidarną, w jednym zdaniu ujętą, a jakże bogatą zawierającą treść. "Naczelny Wódz pozdrawia dzielną załogę na Westerplatte i liczy na dalsze jej trwanie na posterunku"...
Starzy żołnierze, którzy dwie wojny mają za sobą, wojnę światową i wojnę polsko-rosyjską - znają głos tego pozdrowienia. Słyszeli go już raz, słyszeli przed laty dwudziestu trzema, a pamiętają tak, jakby to było nieomal wczoraj, teraz, przed chwilą.
Waliła się wówczas ulewa pocisków na wzgórze pod Kostiuchnówką, bronione przez 1 batalion 5 pułku legionowego. Ogień huraganowy najcięższej, ciężkiej i polowej artylerii nieprzyjacielskiej od 6 rano dnia 4 lipca 1916 roku szalał na pozycjach polskiego żołnierza. Raz wraz potworne wybuchy granatów rozrywały powietrze, co chwila razem i jednocześnie, po kilka i kilkanaście gejzerów płomieni wyrzucały do góry szrapnelowe daszki, kozły z kolczastego drutu, rozrywały trawersy, jękiem i gwizdem odłamków napełniając powietrze, nieprzeniknioną chmurą dymu. i kurzu okrywając wzgórze "Polskiej Góry" pod Kostiuchnówką. Żołnierze tkwili w okopach czarni, osmoleni, z zapiekłymi wargami i wyschniętym w upale lipcowym gardłem - przylepieni do przedpiersi okopów, oczekujący na koniec tego ognia, który się przecież musi kiedyś skończyć. Nie cofnął się nikt, nikt nie osłabł, z niczyich ust nie padła skarga, choć wysiłek nerwów i woli, duszy i serca wymagał próby męstwa w najwyższej skali. I oto w takiej: chwili, kiedy od wielu już godzin trwali uparcie na posterunku - przychodzi z dowództwa batalionu krótka wiadomość przez telefon przekazana: "Komendant pozdrawia żołnierzy 1 batalionu 5 pułku..."
Któż opisze falę gorącej miłości żołnierskich serc, kto jest w stanie oddać wdzięczność i wzruszenie tych, do których krótkie te słowa zostały skierowane. Zrozumie je ten, kto wie, czym dla żołnierzy jest ich Naczelny Wódz.
I oto dzisiaj na dalekim krańcu rozległego frontu, odcięci od krzepiącej jego wspólnoty - bronią się już drugi dzień żołnierze morskiego batalionu na Westerplatte. Na wąskim, cyplu, oblani, ujściem Wisły z jednej strony i morzem z drugiej, rażeni z najbliższej odległości ogniem ciężkich dział niemieckiego pancernika. "Schlezwig-Holstein", którego działobitnie raz wraz żółtym płomieniem gromów biją im nieomal prosto w twarze, w ulewie karabinowego ognia piechoty nacierającej od lądu, od strony Gdańska, w kurzu bitewnym i dymie, w napięciu mięśni i nerwów, duszy i serca - bronią się nieubłaganie. Czterokrotnie już podrywały się fale wrażej piechoty, czterokrotnie szło natarcie z furią i wściekłością prowadzone i za każdym razem w ulewie ognia, polskiego, w trzasku i w grzechocie karabinów załamywało się na tarcie nieprzyjaciela. Są, trwają, bronią się. Zaciekle, nieubłaganie, twardo, nieustępliwie, choć mgła znużenia oczy zasłania, choć mdleje coraz bardziej ramię żołnierskie. I oto w takiej chwili, gdy wiele już godzin trwa ich bój, przychodzą krótkie, lakoniczne, dalekie a jakże bliskie słowa: "Naczelny Wódz pozdrawia dzielną, załogę na Westerplatte i liczy na dalsze jej trwanie na posterunku..."
Żołnierze. Gdziekolwiek jesteście, gdziekolwiek wam w godzinach tych wypadł bój, w strzeleckim okopie, czy w pancernym wozie, w bojowym samolocie czy na dalekim patrolu, w zbiorowym akcie odwagi czy w samotnym męstwie żołnierskim - wiedzcie i pamiętajcie: Naczelny Wódz jest przy Was, a naród cały, zasłuchany w dalekie echa waszej walki, waszego trudu i wysiłku jest z wami. W każdej godzinie, teraz i na wieki.
Miliony obywateli polskich słuchając radia informuje się codziennie o sytuacji na froncie, podawanej przez komunikaty Naczelnego Wodza. W słowach krótkich i lapidarnych oddają one~ rzeczywiste położenie.
Według tych komunikatów ukształtowanie polsko-niemieckiego frontu przedstawia się obecnie w następujący sposób: Na froncie południowo-zachodnim uderzeniowa masa niemieckich wojsk zaopatrzona w znaczną przewagę broni pancernej i ciężkiej artylerii opanowała Podhale, posuwając się do Wadowic, oraz Śląsk i rejon Częstochowy. Tutaj front załamuje się prawie pod prostym kątem, idąc później od rejonu Rawicza i Leszna ku północy aż do Pomorza. Na tym odcinku, a więc na odcinku całej Wielkopolski, panuje względny spokój. Drugie silne uderzenie niemieckie wyszło w kierunku na Bydgoszcz i Grudziądz, łącząc się tutaj z siłami ugrupowanymi w Prusach Wschodnich, skąd rzuciła się druga pancerna masa niemiecka osiągając rejon Płońska i Ciechanowa.
To położenie na froncie polsko-niemieckim nasuwa szereg analogii, które znamy z historii wojen. Niewątpliwym planem operacyjnym sztabu niemieckiego jest zniszczenie żywych sił polskich oraz jak najszybsze opanowanie stolicy. Hitler pragnie w możliwie najkrótszym czasie złamać opór armii polskiej, zniszczyć ją, aby zwolnione z frontu wschodniego siły przerzucić możliwie szybko na zachód, skąd mu każdej chwili grozi francuskie uderzenie.
Ten operacyjny plan niemiecki realizowany obecnie - stanowi całkowite przeciwstawienie tego planu, który główna kwatera niemiecka postanowiła przeprowadzić 25 lat temu, w sierpniu i wrześniu roku 1914. W piętnastym dniu mobilizacji 78 dywizji niemieckich skoncentrowanych i ugrupowanych do uderzenia - rozpoczęło w połowie sierpnia swą gwałtowną ofensywę. Miała ona być realizacją słynnego planu gen. Schlieffena polegającego na okrążeniu armii francuskich od prawego skrzydła, dojściu do Paryża i po całkowitym okrążeniu armii francuskich ciągle za pomocą silnego prawego skrzydła - zniszczenie ich. Manewr Schlieffena realizowany przez Moltkego rozwija się według planu, jakkolwiek przeciwko 78 dywizjom niemieckim stanęło 86 dywizji francuskich i belgijskich dysponujących większymi siłami niż strona nacierająca. Mimo tego korzystnego stosunku liczebnego, mimo wysokiego poziomu wojska francuskiego posiadającego nie tylko wspaniałe tradycje, ale i przesiąkniętego znakomitym duchem walki i poświęcenia - nic nie zdołało powstrzymać gwałtownego naporu armii niemieckich i tempa ich ofensywy. Zwycięstwo niemieckie wydawało się niewątpliwe. W ciągu dwu tygodni sierpnia Niemcy zajęli całą Belgię i prąc niepowstrzymanie naprzód w pierwszych dniach września dotarli pod sam Paryż, gorączkowo w tych dniach ewakuowany i opuszczony przez rząd, który się przeniósł do Bordeaux. W tych dramatycznych, kryzysowych, dniach września, kiedy się wydawało, że wszystko jest stracone - nastąpił w pewnej chwili gwałtowny zwrot w sytuacji wojennej.. Prawe skrzydło niemieckie dowodzone przez gen. von Klucka, osłabione przez skierowanie dwu korpusów do zagrożonych Prus Wschodnich - znalazło się nagle wobec groźby oskrzydlenia przez nowo zorganizowaną 6 armię francuską, która niespodziewanie weszła na prawe skrzydło niemieckie, wiszące w powietrzu. Jednocześnie ugrupowane nad Marną główne siły francuskie rzucone zostały przez marszałka Joffra do przeciwuderzenia. W tej nagle zmienionej sytuacji - nerwy dowódców niemieckich nie wytrzymały. Mając już prawie pewne zwycięstwo w ręku i dochodząc do samych prawie przedmieść Paryża - armie niemieckie otrzymały rozkaz odwrotu. Był to słynny cud nad Marną, decydujący zwrot w historii tej wojny. Od tej chwili straciła ona swój charakter manewrowy i armie zagrzebały się w okopach. Tak więc niemiecki zamiar rozbicia i zniszczenia żywych francuskich sił - nie udał się. Główną przyczyną tego niepowodzenia było zlekceważenie przez Niemców sił moralnych wojska i dowództwa francuskiego. Wszystkie meldunki dowódców niemieckich armii, upojonych zdobyczami w terenie i zajmowaniem coraz większych obszarów Francji donosiły jednozgodnie o zniszczeniu ducha oporu w armiach francuskich, o ich demoralizacji i rozkładzie. Toteż niespodziewane przejście tych armii do przeciwuderzenia stało się dla dowództwa niemieckiego zupełnym zaskoczeniem, stając się przyczyną jego nerwowego załamania i w konsekwencji przyczyną przegrania wojny.
Drugim historycznym przykładem udowadniającym, jak chwilowe powodzenie pozbawia dowództwo trafnej oceny położenia i jak olbrzymie znaczenie posiada siła moralna, jest bitwa warszawska stoczona w sierpniu 1920 roku. I tutaj Tuchaczewski, podobnie jak Moltke na polach Francji, dzięki stałemu okrążaniu lewego polskiego skrzydła, zdoławszy dojść pod samą Warszawę i przekonany o nieuniknionym upadku stolicy Polski - rozciągnął niebacznie swoje siły, rzucając je na Płock, Włocławek i pod sam Toruń. To zlekceważenie przeciwnika kosztowało go nie tylko przegraną bitwę, ale i przegraną wojnę, gdyż w tej samej chwili niespodziewane uderzenie przeprowadzone przez Józefa Piłsudskiego z rejonu Dęblina doprowadziło w ciągu ośmiu dni do całkowitego zniszczenia trzech armii rosyjskich i do decydującego zwrotu w całej tej wojnie.
Tyle nam mówią przykłady historyczne. Opanowanie pewnego obszaru kraju przez nieprzyjaciela, zwłaszcza kiedy siły jego przeciwnika są w znacznej części nienaruszone - nigdy jeszcze nie miało rozstrzygającego znaczenia. Wszyscy więc, którzy się poddają psychicznie temu geograficznemu obrazowi położenia, wytworzonemu obecnie przez fakt opuszczania pewnej części kraju przez nasze armie i którzy wyciągają z tego jak najbardziej pesymistyczne wnioski - zdradzają nic innego jak tylko swą słabość moralną, którą piętnować należy jak najbardziej surowo. Jesteśmy dopiero w szóstym dniu wojny, każdą wojnę charakteryzuje zmienność położenia i wówczas hart ducha wykazywany w ciężkich chwilach i okolicznościach - dowodzi męstwa obywateli.
Przeżywamy niewątpliwie poważną chwilę. Nieprzyjaciel - wskutek operowania przeważającą ilością broni pancernej, czołgów i lotnictwa, które skoncentrował w całości na froncie przeciwpolskim - opanował chwilowo znaczne obszary naszego kraju. Jak przeczytaliśmy wczoraj w odezwie gen. Czumy, dowódcy obrony Warszawy, działania bojowe mogą się przenieść pod mury stolicy. W związku z tym dowódca obrony Warszawy wzywa ludność, aby powracała natychmiast do normalnych zajęć i pomagała wojsku swą mężną postawą przez utrzymanie ładu i porządku, by nie odrywać wojska od jego pracy bojowej.
Na wojnie, jak na wojnie. Sytuacja na froncie zmienia się nieustannie, raz przynosząc powodzenia i zwycięstwa, innym razem konieczność chwilowego odwrotu, zastosowania działań defensywnych.
W strategii takie działania defensywne, jak wiemy z historii wojen, mają niejednokrotnie ogromne, decydujące znaczenie. Zastosowanie we właściwą porę odwrotu nieraz już pozbawiało przeciwnika zwycięstwa, nieraz bywało najlepszym wyjściem z sytuacji, wytworzonej przez takie czy inne przyczyny. I otóż w takiej chwili, kiedy przychodzą dni ciężkie i trudne - trzeba się zdobywać na niezbędny hart ducha, na wydobycie z siebie koniecznej siły moralnej, która skutecznie przeciwstawi się zwątpieniu i słabości. Nie tak dawno przecież, bo przed dwudziestu kilku laty przeżywaliśmy wojnę światową. Z jej historycznego przebiegu wiemy, jak dużo cięższe losy spadały na inne narody. Przypomnijmy sobie chociażby Belgię, która w pierwszych dniach, wojny, w ciągu pierwszych tygodni sierpnia 1914 roku, została dosłownie zalana napierającą masą wojsk niemieckich. Po kolei padły wszystkie jej twierdze i umocnienia, mimo bohaterstwa żołnierzy belgijskich niemogących się przeciwstawić działaniu ciężkiej, burzącej artylerii niemieckiej. Wojsko belgijskie zmuszone zostało do opuszczenia całego kraju, do wycofania się na teren Francji wraz z królem i naczelnym dowództwem, a jednak ludność tamtejsza zachowała się po prostu wspaniale. Pozostała na miejscu.. Nie poddawała się lękowi i panice, nie uciekała z miejsc rodzinnych, nie narażała się na tułaczkę, wykazała hart ducha i odwagą ducha, wierząc w słuszność swej sprawy i ostateczne jej zwycięstwo!
Sięgnijmy jeszcze raz do niedawnej historii. Przypomnijmy sobie Francję z tych samych dni sierpniowych 1914 roku i pierwszej połowy września. Armie francuskie zupełnie równe pod względem siły liczebnej armiom niemieckim - na skutek nieprzyjacielskiego manewru oskrzydlającego - zmuszone zostały do oddania jednej trzeciej Francji ze wszystkimi departamentami, w których znajdowały się najważniejsze ośrodki przemysłowe życia francuskiego z kopalniami, hutami i fabrykami. Jeszcze cięższe losy dotknęły bohaterską Serbię, którą w roku 1915 zalały wojska niemieckie i austriackie dowodzone przez Mackensena, zmuszając i tutaj do opuszczenia kraju króla Piotra serbskiego, który dopiero na obcej ziemi podjął dalszą walkę i organizację wojska. Jakiż był koniec tych niewątpliwie ciężkich chwil, które narody te wówczas przeżywały? Rezultatem końcowym było całkowite zwycięstwo i ostateczny ich słusznej sprawy - tryumf.
A więc i my dzisiaj nie możemy ani przez chwilę poddawać się słabości i zwątpieniu. Cóż z tego, że nam Niemcy zajęli znaczne obszary kraju, kiedy nasze doskonałe wojsko walcząc zajadle o każdą piędź ziemi jest nietknięte moralnie, ufne w swe siły, ufne, że w każdej chwili, kiedy przeciwnik zostanie związany przez naszych sprzymierzeńców na zachodzie, nastąpić może odmienny obraz wojny, który pozwoli mu rozwinąć skrzydła do natarcia, do pójścia naprzód i wyzwolenia zajętego kraju.
Taką samą postawę moralną musi mieć i społeczeństwo. Stwierdzić należy, iż w ogromnej masie postawę tę posiada, a jeśli zwątpieniu poddają się niektórzy, to są to ludzie słabi i zdezorientowani, którym trzeba powtarzać nieustannie, wbijać po prostu do głów, iż na wojnie muszą być raz chwile złe, to znów radosne. Jakiż z tego wniosek? Wniosek ten, że każdy z obywateli polskich winien pozostawać na swoim miejscu rodzinnym, przy swoimi warsztacie pracy i robić to, czego chwila wymaga, aby w ten sposób najbardziej skutecznie pomagać walczącemu na froncie wojsku.
A pomoże w ten sposób, że nie będzie bezmyślnie opuszczał swoich siedzib, nie będzie uciekał z kobietami i dziećmi idąc na jakieś nieznane tułacze wędrówki, tarasując drogi, które muszą być wolne dla transportów wojskowych, sprawiając satysfakcję wrogowi zacierającemu ręce z radości, iż tak mu się udało wzbudzić panikę wśród Polaków. O to przecież nieprzyjacielowi chodzi, to jest jeden z jego celów: osłabić naród, z którym walczy, zachwiać jego siły moralne.
Nie dajmy mu tej radości. Nie utrudniajmy obrony naszego kraju, nie stwarzajmy dodatkowych trudności dla rządu i władz, które w tych warunkach będą musiały zajmować się i opiekować masami uchodźców na tyłach i to w chwili, kiedy inne, cięższe i ważniejsze zadania spadają na rząd. Z tych właśnie względów, dla wykonywania nadal prac kierowania wojną rząd się ewakuował wraz ze swymi organami na takie obszary kraju, na których będzie mógł swobodnie wykonywać ciążące na nim zadania. Kto więc nie jest organem rządowych władz, kto nie otrzymał rozkazu ewakuacji - niech możliwie szybko wraca do swego domu i do swego warsztatu pracy, niech się nie pęta bezużytecznie i bezradnie i nie pyta co ma robić. Nie masz bracie co do roboty, to pracuj przy okopach i przeszkodach stawianych czołgom, by były jak najgłębsze, to zaopiekuj się żołnierzem, który na twej ulicy pełni służbę, daj mu dowody swej pamięci i serca.
Najważniejszą poza tym sprawą jest niedawanie wiary dzikim i bezsensownym plotom i plotkom przynoszonym przez wystraszonych uciekinierów. Taki bohater, który przed niedawnym czasem krzyczał najgłośniej, że twierdzą mu będzie każdy próg i pierwszy później przed Niemcami wyrywał - musi przecież czymś upozorować swoją ucieczkę. Opowiada więc niestworzone bzdury o tym, co się stało w Piotrkowie, Częstochowie czy Mławie i na pewno pękalibyście ze śmiechu, gdybyście mogli usłyszeć, co mówią w Lublinie o sytuacji w Warszawie ci, którzy ją pierwsi niepotrzebnie opuścili. Na pewno ci wszyscy, którzy tutaj mogliby być pomocni i mężnie stawiać czoło wypadkom, opowiadają na drodze swej ucieczki, że w Warszawie kamień na kamieniu nie pozostał.
Biją bomby lotnicze na Warszawę? Gruchnie tu i ówdzie, zada nawet straty. Więc cóż z tego? Wojna - a kraj wymaga mężnej postawy, takiej postawy, jaką miał Lwów w roku 1918 przez trzy tygodnie rozdarty linią okopów i przez długie później miesiące walczący w pierwszej linii bojowej, ostrzeliwany granatami i szrapnelami, pozbawiony w czasie tygodni zimowych światła, opału, a często wody, a jednak niezachwiany w swej mężnej postawie, słusznie zarabiający na Virtuti Militari, którym Naczelny Wódz Józef Piłsudski odznaczył to bohaterskie miasto.
Więc cóż z tego, że biją bomby lotnicze. Pomyśleć przecież trzeba, że nasi żołnieze muszą nieraz stać godzinami w ulewie ognia, muszą wydobywać z siebie najwyższy wysiłek moralny i fizyczny w obronie swych stanowisk, w obronie kraju. Bądźmy i my jak oni, bądźmy żołnierzami w cywilnym ubraniu, wykażmy tę samą siłę ducha i wytrwania w najcięższych choćby okolicznościach tej wojny.
Pyta się wielu co robić? Mamy przecież w Warszawie szereg organizacji społecznych wykonywających zadania specjalne na czas wojny przewidywane. Jest Czerwony Krzyż, jest Polski Biały Krzyż, są szpitale, gdzie leżą ranni żołnierze, są dworce, na których znajdują się uchodźcy, są komitety społeczne, jest OPL. Niechże więc każdy mężczyzna czy kobieta zamiast pytać się bezradnie co robić - zgłasza się do tych organizacji, niech ofiaruje swój trud i energię, byśmy razem, zjednoczeni, silni i nieulękli mogli stawić czoło chwilowemu losowi. Jeśli tak nasze zadania na dzień dzisiejszy będziemy tutaj w Warszawie rozumieli, jeśli się tak będziemy zachowywali - to zwielokrotni się siła wojska, które broniąc kraju czerpie żywotne soki z postawy społeczeństwa, to stawimy czoło wszystkim przeciwnościom, wierząc, że zwycięstwo musi być przy nas. Musi i będzie.
Tak brzmi rozkaz gen. Czumy, dowódcy obrony Warszawy. Co on oznacza? Oznacza on, że Warszawa będzie broniona do ostatniego tchu. Jeśli padnie, świadczyć to będzie, iż po ostatnim żołnierzu polskim przejechał czołg niemiecki. Obywatele stolicy winni od tej chwili poświęcić całą swą energię, by ułatwić zadanie walczącemu wojsku. Wymagamy więc stanowczo zachowania całkowitego spokoju, opanowania i zimnej krwi. Nikt nie powinien ruszać się z miejsca, gdzie go obrona stolicy zastanie. Opuszczanie Warszawy w takiej chwili będzie uważane za tchórzostwo. Warszawa i jej mieszkańcy mają teraz historyczną sposobność okazania swego patriotyzmu. Niech żołnierz polski widzi wokół siebie pogodne twarze, niech uśmiech kobiecy i błogosławieństwo towarzyszą mu, kiedy będzie szedł do walki. Niechaj rozebrzmi wesoła piosenka. Warszawa znalazła się na pierwszej linii obronnej i winna być dumna, że tak zaszczytny los jej wypadł...
Przemawiam przez radio, ostrzegam jednak, że w każdej chwili może ono ulec zburzeniu przez pociski. Jeśli zamilknie, to znaczy, że zniszczył je wróg. W tym wypadku wszelkie zarządzenia władz, wojskowych będą podawane do wiadomości przez ogłoszenia drukowane i przez prasę. Zarządzenia te należy skrupulatnie wykonywać.
Przed chwilą wróciłem z objazdu poszczególnych odcinków frontu, którego dokonałem z p. gen. Czurną. Otóż należy stwierdzić, że sytuacja jest bardzo dobra. Odparte zostały wszystkie natarcia nieprzyjacielskie, które rozpoczęły się dziś o godzinie 7.30 rano. Rezultatem tych walk jest 18 rozbitych czołgów nieprzyjacielskich na Okęciu, 5 na Woli, 4 na różnych innych odcinkach oraz 2 działka przeciwpancerne, które również zostały rozbite.
Piechota niemiecka atakując poniosła bardzo ciężkie straty i należy stwierdzić, że piechota nasza w ogniu góruje nad nią. Niemcy ponieśli szczególnie ciężkie straty od ognia naszych ciężkich karabinów maszynowych.
Dalej należy stwierdzić, że wśród ludności jest nastrój doskonały. Wśród żołnierzy, jak mówiłem, nastrój również jest bardzo dobry. Generała Czumę na odcinkach, gdzie się pokazywał, wiwatowano bardzo serdecznie.
Również ludność cywilna zachowuje się bardzo dobrze, a przede wszystkim kobiety, warszawianki, które mają pogodne twarze i jak mogą tylko, starają się przyjść żołnierzowi z pomocą. W ogóle ludność cywilna tam, gdzie znajduje się przy okopach, przy rozdartych okopami ulicach, zachowuje się doskonale. Wszędzie w bramach kobiety, rzeczywiście tak, jak mówiłem wczoraj i o co prosiłem, z uśmiechem i pogodną twarzą towarzyszą żołnierzom, opiekują się nimi, przynoszą papierosy i jedzenie.
Niektóre może jeszcze odcinki - np. na kolonii Staszica taki widziałem - są dosyć opustoszałe i wymarłe. Tam nie ma tej opieki i warto byłoby zająć się tym odcinkiem. W ogóle jednak można stwierdzić, że warszawianki są morowe. Mężczyzn widziałem mniej, po prostu dlatego, że jest ich w ogóle mniej, a w Warszawie w szczególności teraz, jeszcze bardzo mało.
Otóż proszę Państwa, co tam wszyscy mówią na froncie, na odcinkach frontowych? Mówią o pierwszym dniu wojny, że ona nie taka straszna. Okazuje się, że ludzie do wszystkiego mogą się przyzwyczaić i jak przezwyciężą pierwsze wrażenie, to wrażenie wywołane pracą wyobraźni, to przyzwyczajają się do tego, że rypią szrapnele i granaty, a warszawianki przyglądają się tylko i patrzą przede wszystkim, gdzie nastąpił wybuch. Otóż prosiłbym bardzo, aby tam, gdzie biegnie linia okopów, gdzie są przekopane ulice i obsada żołnierska stoi przy ckm-ach i działkach przeciwpancernych, aby w tych domach wystawiano w oknach czy na balkonach głośniki radiowe, żeby te marsze wojskowe, muzyczkę, którą nadaje radio, słyszeli żołnierze, bo na niektórych odcinkach po prostu im się nudzi, gdyż nie wszystkie odcinki są zajęte odpieraniem natarcia. Na niektórych chłopcy nasi już odparli Niemców, na niektórych natarcie przyjdzie później, więc ta muzyka doskonale na żołnierzy wpływa. A więc trzeba nastawić głośniki radiowe i mówiąc po warszawsku, niech ryczą.
Następnie trzeba będzie w tych wszystkich okolicznych domach, gdzie są okopy i żołnierze, po prostu spenetrować, czy oni są tam we wszystko zaopatrywani. W imieniu wojska prosiłbym bardzo, ażeby warszawianki zajęły się tym.
Dalej zwracam się do wszystkich pp. oficerów, którzy znaleźli się na obszarze Warszawy, a nie mają w tej chwili żadnego przydziału, niech nie proszą o przydział, tylko niech idą do najbliższego odcinka frontowego. Jest cały szereg takich odcinków, gdzie służbę pełni po 6-8, 10 czy 12 żołnierzy pod dowództwem najwyżej starszego żołnierza czy kaprala. Obecność oficera na takim odcinku niezmiernie dodatnio wpływa. Oficer, który znajduje się w Warszawie, a nie ma przydziału, musi znaleźć się na linii walki. Oficer, który nie wylegitymuje się tym frontem - no... to nie chciałbym być w jego skórze. \
Otóż proszę Państwa, tyle chciałem powiedzieć o sytuacji na froncie. I jeszcze jedno. Zdaje się, że Warszawa ma dużo fotografów amatorów. Proszę Państwa, pogoda jest świetna: słońce, doskonała przejrzystość. Zdjęcia zrobione z filtrem będą pierwszorzędne. Nie widziałem nigdzie ani jednego fotografa. Fotografie, zrobione z okopów, z rozbitych czołgów niemieckich, z naszych żołnierzy przywartych na pozycjach, będą miały niezwykle cenną wartość historyczną, wartość dokumentarną, a cóż dopiero mówić o tym, jaką wartość przedstawiać będą dla tego, który je zdjął, będąc oczywistym dowodem, że on tam był, skoro zrobił zdjęcie. Otóż dla fotografów amatorów jest to szalona okazja i apeluję do nich jako sam amator fotograf, aby gremialnie, póki dzień, póki dobra pogoda, udali się na pozycje i robili zdjęcia. Potem bardzo proszę, aby byli łaskawi przysłać je do Biura Historycznego, ale to już po wojnie. Następnie druga sprawa. Otóż żołnierze nie mają wiadomości. Ci, którzy będą mieli wystawione głośniki radiowe, będą je otrzymywać przez radio. Żołnierze nasi zupełnie pozbawieni wiadomości, nie wiedzą, co się dzieje na świecie, nie wiedzą, co się dzieje w Polsce. Trzeba im dostarczyć gazet. Środki lokomocji, jakie są do dyspozycji wojska, nie mogą być do tego celu użyte, bo są używane do ważniejszych rzeczy, np. dowozu amunicji. Dlatego też okoliczni mieszkańcy - znów zwracam się z apelem do warszawianek - niech zajmą się tym, aby żołnierze mieli świeże gazety. Należy, po prostu zatelefonować do "Expresu Porannego", który dziś wyszedł, czy do innej gazety, zapytać czy mają na składzie dzisiejsze numery. Żadna z redakcji na pewno nie odmówi i dostarczy żądanych ilości. Tak łatwo obliczyć, ilu żołnierzy jest na danym odcinku, 12 czy 15 czy 200. Posłać jakiegoś harcerza czy też samemu pójść do redakcji, wziąć tę ilość gazet, przynieść i dać żołnierzom. To nie taka trudna rzecz, tym bardziej, że jak wiemy z ogólnej sytuacji, ona się bardzo poprawia, co również wpływa na dobry stan moralny żołnierzy.
Cóż poza tym? Poza tym, proszę Państwa, trzeba organizować samopomoc. Dziś przechodziłem przez ul. Filtrową od pl. Narutowicza i na ul. Filtrowej 71 pali się dach, wyrżnął granat. Kiedy przechodziliśmy tamtędy z p. gen. Czumą w pierwszą stronę, to dom się ledwo tlił. Później, kiedy wracaliśmy po pół godziny, dom palił się mocnym płomieniem, który objął dach. Przedtem nie było nikogo, dopiero później widziałem ludzi ciągnących węża. Widziałem 2 mężczyzn, kilka kobiet, 1 harcerza, kilka dziewczynek. Dopiero z okolicznych domów musiałem skrzyknąć ludzi, ściągnąć wszystkich mężczyzn, a do warszawianek zwracać się, żeby ich poganiały, żeby jak najszybciej tego węża wciągnąć na IV piętro, żeby ogień zagasić. Poprzednio ogień był słaby, po prostu wystarczyło trochę inicjatywy, żeby nie dopuścić do spalenia bardzo porządnego domu na ulicy Filtrowej nr 71.
Trochę inicjatywy, zdecydowania i energii i można bardzo wiele zrobić na różnych odcinkach tego wojennego życia, które Warszawa w tej chwili przeżywa.
Pierwszy dzień i pierwszą noc walki Warszawa ma już za sobą. Wie teraz nie tylko, co znaczy nalot z powietrza i łoskot spadających bomb, ale również wie, co oznaczają eksplozje granatów artyleryjskich i świst karabinowych kul. Awansuje powoli z cywila na żołnierza, z teoretyka wojny na jej praktyka.
Mówiłem już dzisiaj w południe o tym, jak odparte zostały wszystkie natarcia czołgów, uderzających na nasze linie falą ponad stu sztuk. Zwalone cielska ponad dwudziestu niemieckich panzerwagen leżą na przedpolu walki. Nasza broń pancerna i spokój ogniowy żołnierzy uczyniły ciężkie wśród nich spustoszenie. W ciągu dnia jutrzejszego będę mógł podać więcej szczegółów, kiedy zestawi się wszystkie meldunki, na razie podać mogę szczegóły już stwierdzone, odnoszące się do 17 zestrzelonych czołgów. Tak więc por. Grzybowski zestrzelił 3, por. Pacek 2, ppor. Suchecki celnymi strzałami 6 i 2 ponadto samochody pancerne, ppor. Korejwo również 6 czołgów zwalił. Straty własne niewielkie; jeden oficer zginął, rannych żołnierzy 17. Artyleria nasza miała również swój dobry dzień. Czołgiści niemieccy rażeni granatami wyskakiwali z czołgów rozbiegając się w pole, jak to miało miejsce w ogródkach obok alei Żwirki i Wigury. Poza tym Niemcy biją się dobrze, bronią się, poddawać się nie chcą.
Tyle o sytuacji na naszym bliskim, bo warszawskim froncie. Przeciwnik poniósłszy tak dotkliwe straty, walcząc w niekorzystnych dla siebie warunkach, niezdolny do rozwinięcia się w linię i zmuszony do posuwania się wprost ulicami na świetnie okopane polskie obsady - zaniechał dalszego natarcia.
A teraz przejdę do spraw innych. Mój apel zwrócony do fotografów, by utrwalili dla historii walczącej Warszawy fragmenty walk i życia obrońców, spotkał się z zastrzeżeniami, opierającymi się na zakazie fotografowania obiektów wojskowych. Okop i umocnienie uliczne - to nie obiekty wojskowe, nie znane dla nieprzyjaciela. W walce z bliska przeciwnik go widzi, napiera nań i atakuje, a czy worek z piaskiem na okopie lub płyty uliczne ułożone są w deseń czy w kratkę - to jest szczegół nieważny ani dla niego, ani dla własnych sił. Jednak, by uniknąć nieporozumień, fotografowie pragnący uwiecznić walczącą Warszawę proszeni są o zgłaszanie się po przepustki pisemne, które będą wydawane jutro od godz. 10 do 11 przed południem przy wejściu do Polskiego Radia, ul. Zielna 25.
I jeszcze jedno. Noce są coraz głębsze i jazda autem po zaciemnionych całkowicie ulicach bez świateł staje się po prostu koszmarem. Musi się więc zapalić niebieskie światła, bo inaczej na pierwszych dziesięciu metrach wyrżnie się w latarnię czy w sklepową wystawę. Kiedy się zaś pali w takich warunkach niebieskie światła - baczni w stosunku do przepisów warszawianie ruszyć się nie dają, krzycząc na każdym kroku: gasić światło, gasić, gasić... Ponieważ w nocy poruszają się po mieście wyłącznie auta wojskowe - sprawa świateł tych aut zostanie w najbliższych godzinach Uregulowana i podana do powszechnej wiadomości.
Warszawa przeżyła dzisiaj gorący dzień, ale właściwie przeżyło ten gorący dzień samo miasto, gdyż specjalnie częste dzisiaj były naloty.
I znowu, proszę Państwa, nie miałem możności napisania tego, co mam mówić i dlatego będę improwizować z tym swoim nieznośnym powtarzaniem słowa „prawda"... ale to, proszę, niech Państwo mi wybaczą.
Otóż naloty rozpoczęły się dzisiaj o godz. 5 rano. Rozpoczął je samolot rozpoznawczy niemiecki, no i pod złą datą dla siebie, a pod dobrą wróżbą dla nas, gdyż od razu został zestrzelony.
Po tym pierwszym nalocie w ciągu całego dnia powtarzały się naloty kilkakrotnie z różnym nasileniem. Był cały szereg drobnych nalotów, razem było tego 13 czy 14, w których brało udział ponad 70 samolotów niemieckich. Efekt tych nalotów był niewielki dlatego, że poza pożarami powstałymi z bomb zapalających, które wybuchały w budynkach zresztą nie wojskowych, żadnych poważniejszych szkód nie potrafiły nam wyrządzić. Same natomiast poniosły ciężkie straty. 15 samolotów strąconych w ciągu jednego dnia nad Warszawą, to nawet dla tak silnego lotnictwa jak niemieckie są to straty poważne. 5 samolotów spadło w samym mieście, na terytorium miasta w różnych, miejscach, pozostałe 10 poza miastem. Nic im bezkarnie nie uchodzi.
Na froncie natomiast, na froncie ściśle wojskowym, cały dzień przeszedł raczej spokojnie. Dopiero pod wieczór rozpoczęło się natarcie na Marymont, ale natarcie poprowadzone niewielkimi siłami, natarcie o charakterze raczej rozpoznawczym, z udziałem plutonu czołgów nieprzyjacielskich i z poparciem piechoty. Natarcie oczywiście zostało odparte. Z tego plutonu czołgów, biorących udział w akcji - 2 zostały na przedpolu. Ustrzelił je por. Loew. Czołgi zostały na przedpolu.
Mówiłem na początku, że Warszawa przeżyła gorący dzień. Był on gorący, ale przede wszystkim był głośny. Już warszawianie zdążyli się przyzwyczaić do huku i eksplozji bomb, do szczekania, a właściwie jazgotu karabinów maszynowych, do trzasku naszej artylerii przeciwlotniczej i już, w charakterze tego ognia orientują się dobrze. No, ale teraz zmieniły się warunki. Warszawa stała się pierwszą linią walczącą i weszły nowe elementy ognia, których przedtem nie było, a więc wkroczyła artyleria, która bardzo wiele sprawia hałasu, bo przecież najpierw jest wystrzał artyleryjski, a później eksplozja pocisku. W dodatku jest artyleria własna i nieprzyjacielska, a więc oczywiście huku bardzo dużo i do tego warszawianie muszą się przyzwyczaić i muszą nauczyć się rozróżniać pochodzenie tych huków. Jeżeli więc zaczyna grać nasza artyleria, jeżeli zaczyna ostrzeliwać pozycje nieprzyjaciela, zgrupowania czołgów czy natarcie piechoty, to nie należy uciekać do schronów, nie należy brać tego za nalot samolotów i wybuchy bomb, bo to po prostu bije nasza własna artyleria. Można ją poznać po charakterystycznym dźwięku tego huku; mianowicie artyleria, która stoi za nami - czy to polska czy inna, ale jest blisko - ma specjalny charakter huku, ma specjalny swój ton. Jest to taki ton dźwięczny, jędrny, no i trochę przeraźliwy. Otóż to jest właśnie nasza artyleria i oczywiście w chwili rozpoczęcia ognia przez naszą artylerię należy być jak najlepszej myśli, bo artyleria dlatego rozpoczyna ogień, żeby bądź zatrzymać natarcie nieprzyjaciela, bądź w jego szeregi wnieść popłoch i zacząć mu przeszkadzać bądź też, by ułatwić natarcie naszej piechocie. Dlatego też, kiedy zaczyna grać nasza artyleria, to zarówno nasza piechota jest zadowolona na froncie, jak i warszawianie mają prawo do tego samego zadowolenia.
Jeśli bije artyleria niemiecka, to do tego zadowolenia tak bardzo nie namawiam, z tego choćby powodu, że artyleria niemiecka bije granatami. Jest to bardzo nieładnie ze strony Niemców, że bije na miasto. Granaty, którymi biją w okna i mury - eksplodują, przynoszą straty, ale niewielkie na ogół, deprymując moralnie przede wszystkim. Nie należy bardzo się tym przejmować, gdyż tych pocisków jest stosunkowo niewiele i rozbijają się one o ściany domów. Po przebiciu ściany taki pocisk rozrywa się i nie ma tej siły kruszącej i burzącej, którą mają bomby.
Otóż rzeczywiście mamy teraz cały szereg tych głosów, tych huków, tego piekiełka liniowego: artyleria własna i artyleria nieprzyjacielska itd.
Proszę Państwa, na początku mówiłem o tym, co się działo na froncie, o akcji. Teraz chciałem powiedzieć kilka słów o tym, jak się tam czuje nasz żołnierz.
Byłem znowu na jednym z odcinków bezpośrednio frontowych, jako że wypada, aby propaganda zainteresowała się osobiście tym, co się dzieje na odcinkach bezpośrednio frontowych, a przede wszystkim, aby sprawdzić czy warszawianki dotrzymują swoich obietnic i opiekują się żołnierzami.
Otóż, proszę Państwa, muszę stwierdzić, że pod tym względem jest nadzwyczajnie. Żołnierze mają się bardzo dobrze, warszawianki przynoszą im w oznaczonych godzinach jedzenie i papierosy, przynoszą humor, wesołość, piosenkę, po prostu żołnierz nie ma dość słów na wyrażenie swojej wdzięczności. Armia z narodem, naród z armią jest w tym wypadku zespoleniem całkowitym i możemy naprawdę być z tego dumni. Pod tym względem jest bardzo dobrze... Tam, gdzie tego nie ma, gdzie oddział stoi w takim domu, z którego wszyscy mieszkańcy wyewakuowali się, tam staramy się, aby dojść do takiego domu, by taka opieka została zorganizowana. Zresztą nie potrzeba tu specjalnie nic organizować. Te rzeczy idą samorzutnie i inicjatywa pod tym względem całkowicie jest po stronie ludności i jest szybko realizowana.
Cóż dalej? Otóż walki, jakie prowadziliśmy wczoraj i dziś cały dzień, dały jeńców. To, co jeńcy zeznają, to są rzeczy więcej niż charakterystyczne.
Otóż ci jeńcy, którzy zostali wzięci zarówno wczoraj, jak i dzisiaj, zgodnie stwierdzają, iż im nic nie wiadomo, jakoby III Rzesza prowadziła wojnę z Anglią i Francją. Robią wielkie oczy, nic o tym nie wiedzą. Wiedzą tylko, że mają wojnę małą, lokalną z przeciwnikiem polskim, z Polską i są bardzo zdziwieni, gdy pokazuje im się pisma niemiecke z ich kraju, gdzie tej wiadomości nie można ukryć pod korcem, pisma, z których wynika, że jednak Rzesza prowadzi wojnę z Francją i Anglią, Żołnierze są od 10 dni na froncie, poszli przed wybuchem wojny z Francją i Anglią, a kierownictwo armii postarało się, aby się o tym nie dowiedzieli. Jest to bardzo charakterystyczne.
Cały tydzień trwa wojna z Anglią i Francją i jednostki, operujące na froncie polskim, nic o tym nie wiedzą. Jest to najlepszym dowodem, jak niezmiernie zależy dowództwu niemieckiemu, aby ta wiadomość przyszła jak najpóźniej do wiadomości walczącego żołnierza. Żołnierz ten, jak wiemy, posuwał się dzięki swojej przewadze broni pancernej i lotniczej, a charakter tego posuwania sięjest dość szybki, chwilami nawet tak szybki, że Niemcy byli przekonani, że Warszawa powinna już była paść.
Wczoraj radio Królewiec podawało, że w dniu dzisiejszym nastąpił uroczysty wjazd kanclerza Hitlera do Warszawy, gdzie Hitler miał - jak mówiono - spożyć śniadanie. No, ale jakoś tego śniadania nie zjadł. Ciekaw jestem, czy dlatego, że nie mógł się zdecydować, gdzie go zjeść, czy w Ziemiańskiej na Mazowieckiej, czy w Piccadilly, czy u braci Studnia. W każdym razie nie zjadł.
Jak byli pewni tego, że Warszawa jest w ich rękach, że on to śniadanie musi zjeść - dowodzi inny fakt.
Na ulicy Grójeckiej zatrzymało się auto niemieckie naprzeciw zapory przeciwczołgowej. Było to silne, z dalekiej drogi idące, auto niemieckie. Wiara wyskoczyła, do wozu, do środka, patrzą, kto jedzie, a tam oficer niemiecki, podporucznik z sierżantem niesłychanie zdumieni, po prostu z głupimi minami. Co się okazało? Był to oficer zaopatrzenia, który na żądanie swojego dowództwa miał przywieźć dla tutejszej dywizji, dla jednostki operującej przeciw Warszawie, cały szereg zamiennych części do czołgów. Dali mu więc najważniejsze części zamienne, które się zużyły, dali tego kilka skrzynek, zapakowali do auta osobowego, dali mu sierżanta, marszrutę i kierunek: Kaminsk-Warschau. Pojechał i stanął na Grójeckiej niezmiernie zdumiony i oburzony na taką niesolidność swego dowództwa.
Teraz proszę Państwa, chcę powiedzieć kilka słów o dywersantach. Niewątpliwie mamy z nimi do czynienia, ale nie potrzeba pod tym względem wpadać w przesadę. Tu będę musiał zwrócić się znowu do warszawianek, żeby nie przesadzały. Ciągle są telefony pod moim adresem, do Radia o zatrutych cukierkach, o bombonierkach, tego rodzaju różnych dywersyjnych akcjach, zakrojonych na wielką skalę.
Otóż trzeba stwierdzić, iż nie mieliśmy do tej pory ani jednego dowodu, który by świadczył, że rzeczywiście zatrute cukierki czy bombonierki, czy inne nieprzyjemne rzeczy są porozrzucane. Może jakiś tam lotnik, który także jest człowiekiem i musi też jeść, wyrzucił jakieś pudełko, ale z tego powodu nie należy robić wielkiej akcji, nie należy przesadzać. Natomiast należy uważać na rzeczy poważniejsze. Np. dziś na jednej z ulic odezwały się głosy przy kopaniu okopów czy też rowów przeciwczołgowych, że nie trzeba tego robić, że należy zasypać to ziemią. To była robota grubo szyta. Czy należy te zapory rozkopywać, wzmacniać ziemią, czy zasypywać, to my chyba lepiej wiemy i Warszawa zostanie w odpowiednim czasie o tym zawiadomiona tak, że nie będzie żadnej wątpliwości, czy te roboty mają być dalej prowadzone. Do tej pory dopóki roboty nie były odwołane - muszą być prowadzone i będą dalej prowadzone.
Poza tym jeszcze kilka słów chciałbym powiedzieć o dywersantach, takich prawdziwych, niewątpliwych, którzy są zrzucani z samolotów. Mamy ich już kilku w ręku, może nawet więcej, niż kilku.
Otóż proszę uważać na ludzi, którzy mają wygląd takich niby poleszuków, bo wywiad niemiecki tak sobie mniej więcej wyobraża przeciętnego Polaka jako właśnie takiego zarośniętego poleszuka i odpowiednio go charakteryzuje. Jest to charakteryzacja prymitywna, bo taki pan jest zarośnięty, nie golony ze dwa tygodnie, ubrany w trepy drewniane, których - o ile wiem - na Polesiu nie noszą, bo noszą łapcie, w Polsce w ogóle takich drewnianych trepów, wiązanych sznurkiem dość grubym, nikt nie nosi, ale Niemcy tak wyobrażają sobie Polaków i tak ubierają dywersantów. Taki pan nosi niezdecydowanego koloru spodnie i kurtkę z grubego materiału, dość świeżego i widać, że niemieckiego, bo bardzo lichego. Widać na oko, że materiał lichy, w Polsce takiego świństwa - przepraszam za wyrażenie - nie wyrabia się. Kubrak ten jest związany sznurkiem, gość jest zarośnięty, brudny; mamy takich kilkunastu w rękach. Po rozebraniu ich pokazało się, że jeden po drugim mieli pręgi, wyraźne pasy pod ramionami, na ciele, na udach, pręgi od spadochronów, które muszą zostawić ślad na kilka czy kilkanaście godzin. To są niezbite dowody, że gość został zrzucony z samolotu, że jest ucharakteryzowanym i że ta charakteryzacja miała mu pozwolić na pomieszanie się z tłumem i wykonanie powierzonych mu zadań.
Otóż ponieważ takich dywersantów mamy już kilkunastu, w każdym razie ponad 10, więc proszę uważać na tego rodzaju typki i doprowadzać je natychmiast. Nie stwierdzono do tej pory, aby ci dywersanci byli przebrani w mundury naszych żołnierzy. Tego nie stwierdzono. Ale na te rzeczy należy zwracać uwagę.
To jest, proszę Państwa, wszystko, co chciałem powiedzieć o sytuacji dnia dzisiejszego na froncie warszawskim i o szczegółach związanych z przeżywaniem wojny, w trzecim dniu walki na naszym froncie, na naszym odcinku warszawskim.
Codziennie o godz. 11 wieczorem będę Państwu w Warszawie komunikował o wydarzeniach danego dnia czy nocy.
Proszę Państwa! Od wczorajszego naszego sprawozdania z wojennego życia Warszawy niewiele się zmieniło w ciągu doby ubiegłej. Noc przeszła spokojnie, ale właściwie tylko dla Warszawy, bo poza Warszawą było mniej spokojnie. 3yło krótkie starcie w rejonie Wawrzyszewa; na patrol złożony z 4 czołgów nieprzyjacielskich uderzyły nasze tankietki. Rezultat był niezły: z 4 czołgów niemieckich 3 wzięto od razu do niewoli wraz z załogą, czwarty ratował się ucieczką, czyli mówiąc językiem wojskowym dał dęba. Poza tym na Czystym przeciwnik przeprowadził krótkie uderzenie rozpoznawcze, ale kiedy jeden z jego czołgów natrafił na miny i został rozbity, natarcie natychmiast ustało.
Nalotów na Warszawą było dziś stosunkowo niewiele, prawie jakby ich nie było wobec wczorajszego dnia. Było kilka krótkich, ale rezultat dla nieprzyjacielskich lotników nie był pomyślny: 3 z nich zestrzelono; warszawiacy to widzieli, bo spadły na Śródmieście.
To są epizody nocy ubiegłej. Bo cóż to jest w życiu wojennym dwu armii walczących z sobą, dwu narodów, dwu państw - to, co się dzieje na froncie warszawskim? To są na razie epizody, epizody piękne, ładne, bohaterskie, wzruszające, no, ale epizody. Otóż stwierdzają one dowodnie i dają materiał doświadczalny pod tym względem, że o ile czołgi w otwartym polu odnoszą dość znaczne sukcesy w walce zwłaszcza z piechotą, o tyle przy obronie stałej, w rejonie ufortyfikowanym - choćby na chybcika, jak została Warszawa ufortyfikowana - czołgi tracą prawie całą swoją siłę przebojową. Ale Warszawa mimo tego chybcika została dobrze ufortyfikowana i dzisiaj trudno byłoby się do niej wedrzeć. Nawet gdyby się tu i ówdzie jakiś czołg wdarł, przez jakąś boczną uliczkę, jakimiś specjalnie nieufortyfikowanymi miejscami, no to koniec jego musi być wiadomy. Te wąskie szyje ulic, w które muszą wchodzić czołgi, ta niemożność rozwinięcia się, ogień z bliska, którym są rażone przez strzelców okopanych, stojących za ciężkimi zaporami trudnymi do przebycia, dającymi pewność i spokój w strzelaniu, ogień z góry na który są niezmiernie czołgi wrażliwe, bo mają górę nie zabezpieczoną, posiadając tam tylko cienką blachę i cały szereg innych środków obronnych, które są stosowane przy obronie stałej, w walkach ulicznych przy wejściu do miast - wszystko to stwarza warunki dla przeciwnika nacierającego na miasto niezbyt przyjemne dla niego, a nawet i przykre, bo i sławy nie ma, no a śmierć więcej niż pewna w tych warunkach. No, ale Goering powiada uparcie, że chorągiew niemiecka powiewa już nad Warszawą. Ano, niech powiewa. A tymczasem idzie już rozgłos tych naszych walk po świecie. Cała prasa - przesadzając, jak to prasa - rozgłośnie obcej radiofonii pełne są komunikatów o postawie ludności, o postawie Warszawy, stolicy - jednym słowem staliśmy się przez te kilka dni bardzo modni. Ale nie upajajmy się tą sławą. Na wojnie nic nie wiadomo. Może to już koniec tej zabawy wojennej na ulicach Warszawy, może to już koniec tej warszawskiej wojny, a może ona znowu się zacznie. Nic nie wiadomo. To jednak wiemy na pewno, że jeżeli się znowu zacznie, to jeszcze poważniej niż dotychczas. A ponieważ sztuka przewidywania należy do wielkich zalet wojennych, więc i Warszawa musi to przewidzieć, a przewidując musi być ciągle gotowa, musi być gotowa technicznie, materialnie, moralnie, no i psychicznie...
O tej gotowości moralnej, o sile ducha chciałbym dziś kilka słów powiedzieć po przedstawieniu stanu, faktycznego sytuacji dnia dzisiejszego.
Otóż niewątpliwie Warszawa wiele już wykazała i wykazuje w bardzo wysokim stopniu tę swoją siłę duchową. Jest gotowa do walki, do ofiary, do poświęceń, jest serdeczna, otwarta; to gorące poparcie, opieka nad żołnierzami, to braterskie zrośnięcie się w momencie przeżyć wojennych, to są wszystko dowody świadczące o wielkiej sile ducha tego miasta i jej ludności.
Ale są również i braki. Nie należy nigdy patrzeć tylko na same dobre strony, trzeba widzieć również i ujemne, zwłaszcza jeśli one mogą być zadatkiem rzeczy nawet złych.
Otóż są również objawy niedobre i o tych chciałbym dziś kilka słów powiedzieć. Są, to objawy, które nie są specjalnie objawami szczególnymi dla Warszawy, bo one są typowe dla ludności na wszystkich stopniach i szerokościach geograficznych w pewnych określonych warunkach, a zawłaszcza na początku wojny.
Do tych objawów należy opuszczanie obszarów, które nieprzyjaciel może zająć, lęk przed nieprzyjacielem często niewytłumaczony, które to objawy pociągają niejednokrotnie za sobą bardzo poważne konsekwencje. Moje zdanie osobiste, jeżeli chodzi o ludność i jej ewakuację, było negatywne. Od pierwszej chwili rozpoczęcia walk byłem jak najbardziej stanowczym przeciwnikiem tego opuszczania. Po prostu nie widzę w tym tych cech, które są konieczne w wielkich przewrotach, w wielkich przeżyciach, które historia później jako takie określa. Ludność wsi, miasteczek, miast powinna zostać na miejscu, nie powinna pierzchać przed tym nieprzyjacielem, jakkolwiek są to objawy znane nie tylko u nas. One były wszędzie, na początku wojny we wszystkich krajach tak bywało. Ale my chcielibyśmy, aby się ponad tę przeciętną trochę podnieść. Jesteśmy tu u siebie od tysięcy lat, bywały tu Niemce, bywały odmieńce, jak mówi poetka, a myśmy zostawali i zostaniemy. To też tak być powinno od początku, a jeśli nie było, to na skutek właśnie tych objawów typowych, charakterystycznych dla początków wojny, tego nieuzasadnionego lęku przed czymś niewiadomym, przed czymś, co przychodzi, przed czymś, czego człowiek nie zna. Rodzi się w tych warunkach nieufność, podejrzliwość i stwarza się jakieś obrazy, które często nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Przypominają się pamiętniki Hutten-Czapskiego, który opisując początkowe dni wojny 1914 roku pisze o trudnościach, z jakimi spotkał się w drodze, jadąc w pierwszych dniach wojny z Wrocławia do Berlina. Jechał autem i nie mógł po prostu do tego Berlina dotrzeć, mimo że był osobistością w ówczesnym świecie politycznym i wojskowym niezmiernie wysoką. Każdy sołtys, każdy policjant zatrzymywał go, chcieli mu rozpruwać opony, bo wtedy taki „hyr" poszedł po całych Niemczech, że każdy automobil jeżdżący, przejeżdżający czy krążący po Niemczech miał wywozić złoto z Niemiec. Szukano więc tego złota nawet w oponach. Poza tym każdy obcy to był szpieg. Wszędzie widziało się nieustannie szpiega. Później to ustało, ustało bardzo szybko, jak ustanie również i u nas ta nieustanna psychoza, która ogarnia ludzi, widzących we wszystkim i wszędzie dywersję i dywersantów. Nie ulega wątpliwości, że ta dywersja istnieje i że ona odgrywa w działaniach wojennych pewną rolę, ale musimy się zgodzić, że te szkody, które powoduje działalność dywersji, są niewątpliwie dużo mniejsze od szkód, które według mnie wywołuje psychoza lęku i obawy przed dywersantami. Zaczyna już być pod tym względem niedobrze. Należy skończyć z tą podejrzliwością, nieufnością, widzeniem wszędzie świateł, rakiet, cukierków zatrutych, bombonierek, czy Bóg wie czego, bo to jest pożywka, która może doprowadzić do bardzo niedobrych rezultatów. Otóż trzeba stanowczo przeciw temu wystąpić. Trzeba się wyzbyć tego, a to jest bardzo ważna rzecz, dlatego że człowiek, który wszędzie widzi jakiś cień, jakąś dywersję, jakiegoś dywersanta działającego z ukrycia, cień czegoś, co czai się ku niemu, a do czego nie ma zaufania - taki człowiek traci pewność siebie, odzywa się w nim jakiś lęk, rozwija się w nim obawa przed czymś, co działa z ukrycia i ten lęk, ta nieufność obniża jego siłę duchową. I należy z tym walczyć, bo to są czynniki rozkładowe.
Otóż to jest jedna sprawa, a łączy się ona z inną, mianowicie z tym, że ludzie w ogóle za dużo, za bardzo i za przesadnie są ostrożni. Trzeba się tej przesadnej ostrożności wyzbyć. A więc weźmy sprawę gaszenia świateł. Mogły te światła pewną rolę odgrywać w tych warunkach, kiedy Warszawa była oddalona od frontu, kiedy lotnik, lecąc z daleka musiał sobie wytyczać, wypunktowywać przy pomocy swoich przyrządów i map miejsce położenia Warszawy. Wówczas światła niezmiernie mu rzecz ułatwiały - oczywiście białe, bo niebieskie, przyćmione, nie mogły mu żadnych wskazówek dać, bo ich nie widział. I dlatego Warszawę wygaszało się. Dziś warunki zmieniły się. Dziś artylerzysta niemiecki stoi o 4-6 kilometrów od placu Teatralnego i doskonale wie, gdzie plac Teatralny leży, gdzie leży jeden czy drugi most. Może to sobie obliczyć kątomierzem, przyrządem i będzie strzelał we mgle, w nocy czy w dzień z jednym skutkiem, to znaczy dobrym albo złym. Ale w każdym razie nie będzie zmylony i żadne światło niebieskie i przyćmione nic mu nie pomoże ani nie przeszkodzi. A sytuacja zrobiła się teraz taka, że nie można przejechać przez miasto. Po mieście jeżdżą tylko auta wojskowe, konieczne dla służby łączności, dla zadań, które wojsko spełnia. W dniu wczorajszym gen. Czuma wydał rozkaz, ogłoszony dzisiaj w prasie, że światła niebieskie są dopuszczalne przy wyjazdach w nocy. Mimo tego wyraźnego, niewątpliwego zupełnie zarządzenia ja wracając dzisiaj wieczorem z mokotowskiego odcinka, zużyłem półtorej godziny bezpowrotnie stracone dla pewnych spraw, które również całej Warszawy się tyczyły, bowiem zatrzymywano mnie na każdym kroku wrzaskiem: światła, światła, światła!!! Ale ja się uparłem i świateł nie zgasiłem, i dojechałem do Dowództwa walcząc przez te półtora godziny z całą Warszawą. To już jest terror, zaczyna się robić niemożliwym dojechanie do swojego odcinka i pełnienie swych funkcji. Mało tego, kiedy policjant skoczył do mnie i zobaczył, kto jedzie, kiedy mu powiedziałem, że auto jest wojskowe, to mimo to jeden czy drugi z panów z OPL-u orzekli, że światła są za jaskrawe. Dla nich te światła były za jaskrawe, ale znajdzie się ktoś jeszcze bardziej ostrożny, dla którego, gdybym nawet światła jeszcze bardziej przygasił i przemalował, i te będą za jaskrawe. Tego rodzaju interwencje powodowane przez lęk unieruchamiają i paraliżują dzisiejsze życie wojskowe.
Otóż proszę Państwa, z tym trzeba skończyć. To są skutki tej właśnie przesadnej ostrożności. Trzeba tego się wyzbyć, bo dzisiaj praktycznie nie ma to znaczenia. Oczywiście, światła muszą być niebieskie, przyćmione, ale czy to będzie trochę mniej czy trochę więcej, to nie odgrywa zupełnie roli, a światła w każdym razie muszą być, bo jazda przy coraz ciemniejszych nocach powoduje nie tylko stratę, ale i wypadki. Coraz to wjeżdżają na siebie auta, coraz to łącznik nie może dojechać, bo chce jechać szybko, a ludzie krzyczą, że będą strzelali, jeżeli nie zgasi świateł. Otóż trzeba zapoznać się dokładnie z rozporządzeniami, wykonywać je i pozbyć się tej przesadnej ostrożności, która nie ma najmniejszego uzasadnienia. Proszę Państwa, z tym trzeba skończyć! Ale nie tylko z tym.
Są jeszcze inne objawy, które należy tępić, a które należą do tego samego gatunku psychologicznego. Mianowicie trzeba zacząć lekceważyć niebezpieczeństwo, trzeba zacząć nie przejmować się tym, że strzelają. Opowiem taki wypadek. Jadę przez ulice Warszawy wczoraj. Piekło jak sto diabłów, tłuką ckm-y ze wszystkich dachów, walą bomby, warkoczą samoloty. Jadę przez miasto, bo mam do wykonania zadanie służbowe. Stanąłem na Nowym Świecie, musiałem wysiąść i wstąpić do grawera po jakąś pieczątkę. Brama otwiera się, przyjmują mnie jako przybysza, który chroni się przed nalotem, przed tym piekłem. Załatwiłem sprawą i wychodzę. Tłum mnie zatrzymuje: Panie, co Pan robi, przecież strzelają. Ja im na to, że jestem na służbie, muszę jechać. No, dobrze, ale strzelają!
Proszę Państwa, z tym trzeba skończyć. Wojna jest od tego żeby wykonywać cały szereg czynności, mimo że strzelają. To co się ma zrobić w określonym czasie, musi być zrobione, choćby nie wiem jak strzelali. Dlaczego o tym mówię? Dlatego że ludność jest pomieszana z wojskiem, Warszawa jest jednym obozem żołnierskim, obok żołnierzy stoi ludność cywilna. Jeżeli żołnierz stoi w okopach, na odcinku i leci lotnik, a ludność rozbiega się w bardzo szybkim tempie, to robi to złe wrażenie na żołnierzu. On też; jest człowiekiem i rządzą nim te same prawa psychologiczne, jakie rządzą tym, który ubrany jest w cywilne ubranie. To robi złe wrażenie, to nie jest dobrze, to osłabią siłę odporną żołnierza. Otóż dlatego, że jesteśmy w takich warunkach, należy po prostu udawać, że nie boimy się, chociaż się boimy. W czasie wojny światowej siedziało w ziemiance pod ciężkim ogniem huraganowym, dwu oficerów: Francuz i Anglik. Francuz strasznie się boi, twarz mu drga, nogi uginają się pod nim, siedzą tak trzy czy dwadzieścia godzin pod tym ogniem. Anglik zimny, spokojny pali fajkę. Wreszcie Francuz nie wytrzymuje i powiada: - Panie, czy Pan się nic nie boi? - Anglik na to: - Proszę Pana, gdyby się Pan tak bał jak ja, to by Pana dawno na tym miejscu nie było...
Otóż każdy z nas się boi i żołnierz się boi, ale cała odwaga polega właśnie na tym, aby tej bojaźni i lęku nie pokazać po sobie. Apeluję więc do ludności Warszawy, aby robiła fason. Warszawa. lubi fason i to może się jej podobać, a to jest potrzebne, to jest konieczne dlatego, że - jak powiadam - ludność cywilna jest z wojskiem pomieszana i my nie chcemy, aby wojsko w tych warunkach pracujące, poddawało się tego rodzaju wrażeniom i nastrojom. Należy wykonywać wszystko, co wykonać należy, mimo że strzelają, bo właśnie tym się różni czas pokojowy od czasu wojennego, że w czasie pokojowym jest spokój i nie strzelają, a w czasie wojennym strzelają.
Proszę Państwa, pozwoliłem sobie tego żołnierskiego wychowania kilka przykładów przytoczyć, no i prosiłbym, aby ludność Warszawy, która jest ludnością - trudno mówić komplementy - ale jest ludnością morową, aby się do tych wskazówek zastosowała. Ludność w ciągu trzech dni dała wyraźne dowody, że jest doskonałym materiałem żołnierskim, dlatego też jak każdego rekruta trzeba wychować - tak samo i ludność Warszawy musi się wychować, nauczyć pewnych elementarnych zasad zachowania się w takich czy innych warunkach wojennych.
Otóż to, co powiedziałem, jest bardzo ważne i musimy wziąć się od jutra do pracy, aby właśnie w taki sposób a nie inny swoją postawę demonstrować, chociażby nas nawet to bardzo wiele kosztowało...
Radiosłuchacze zostali już powiadomieni, że godzina, w której przemawiam przed mikrofonem została zmieniona z 11 na godzinę 10, z 23 na 22 i o tej godzinie stale teraz będę stawał przed mikrofonem.
Jeżeli chodzi o sytuację, dziś wiecie już Państwo z komunikatu Dowództwa Obrony Warszawy, jak się ona przedstawiała, a więc, że spokój panował na całym odcinku w ciągu całego dnia. Noc natomiast była mniej spokojna, wiedzieliśmy o tym z huku dział i z terkotu karabinów maszynowych, które w cichej nocy jesiennej dochodziły do Warszawy. Odbyło się kilka krótkich i silnych wypadów z naszej strony na wszystkich odcinkach, najwięcej jednak w kierunku na Okęcie, w grupie płk. Porwita. Wypady te były wsparte bronią pancerną. Jak już wiemy, zniszczyliśmy 1 czołg, 4 samochody pancerne, 2 motocykle, a 3 czołgi wzięliśmy do niewoli i sprowadziliśmy do Warszawy. W wypadzie tym zginął płk Jakub Chmura oraz dwu młodszych oficerów i jeden podchorąży. Ranny został ciężko kpt. Hempel Zygmunt. Wśród poległych wymienić dzisiaj mogę ppor. Pajewskiego Stefana, nazwiska innych poległych oficerów podam jutro.
Sama Warszawa natomiast miała dzień spokojny, lotnictwo nam po wczorajszym ciężkim dlań dniu i po przedwczorajszym, kiedy poniosło tak dotkliwe straty - nie dokuczało. Chwilowa to może przerwa, może na skutek tych strat, może na skutek zajęcia gdzieś indziej lotnictwa nieprzyjacielskiego. W każdym bądź razie dzień przeszedł spokojnie.
Z dniem dzisiejszym Dowództwo Obrony Warszawy rozpoczyna wydawanie komunikatów wojennych, przedstawiających sytuację bojową za ubiegłą dobę. Otóż Dowództwo Obrony Warszawy uprzedza, że w tych komunikatach, które będzie podawało, nie będzie ukrywało prawdy, będzie podawało tak, jak się istotnie wypadki przedstawiają, tak jak się one odbyły. I w ogóle przy tej okazji należy jak najbardziej stanowczo stwierdzić, że tylko to, co jest i co będzie podawane zarówno przez komunikaty oficjalne lub też przez Polskie Radio jest jedynie miarodajne dla obywateli Warszawy. Nie należy wierzyć żadnym pogłoskom, nie dawać ucha żadnym plotkom, choćby dobrym czy tym bardziej złym. Wiadomość, która będzie podana przez radio czy też przez komunikat, będzie podana już po zupełnym sprawdzeniu i żadnej informacji, która nie będzie sprawdzona całkowicie, po prostu naukowo, ludności Warszawy nie udzielimy.
Mówił już dzisiaj Pan Prezydent Starzyński w swoim apelu, z którym zwrócił się do obywateli Warszawy, aby dostarczyli mu 600 młodych ludzi. Wiemy już o tym, że w ciągu pół godziny zgłosiło się kilka tysięcy. A trzeba wiedzieć o tym, że czas wyznaczony na zbiórką od chwili ogłoszenia apelu aż do rozpoczęcia się zbiórki, czas półgodzinny, był specjalnie krótkim i mógł ogarnąć tylko część Warszawy. Ci, którzy zgłosili się, pochodzili z najbliższych okolic pałacu Mostowskich, a więc przeważnie z dzielnicy robotniczej. Gdyby czas podany był inny, gdyby Warszawa miała kilka godzin wyznaczonych na tę koncentrację, to nie ulega wątpliwości, że ta ilość kilku tysięcy wielokrotnie by się powiększyła. Ta próba więc, która została dokonana, jeszcze raz przekonała tych, którzy za obronę Warszawy są odpowiedzialni, iż na jej obywateli mogą liczyć. Próba ta wypadła bardzo dobrze. Przy tej sposobności muszę zaznaczyć, że być może dowództwo zwróci się jeszcze niejednokrotnie o tę pomoc do młodych, silnych obywateli Warszawy i muszę uprzedzić, że zależy nam na ludziach naprawdę zdecydowanych, więc ci, do których apel następny dojdzie, niech dobrze rozważą, niech pójdą z tym głębokim przekonaniem, że mundur, który na siebie włożą, broń, która im będzie dana do ręki - obowiązuje. Muszą być zdecydowani na to, że staną na szańcu, z którego nie będzie można ustąpić, że będą musieli bronić Warszawy dosłownie aż do śmierci, że nie będzie możliwości żadnego kroku w tył, że będzie to naprawdę wał serc, wał charakterów, przez który nie przedrze się żadna siła. I to o takich ludzi nam chodzi.
W związku z komunikatami, które rozpoczęliśmy dziś wydawać, pragnę podkreślić, że nie będziemy podawali nazwisk samych tylko poległych obrońców Warszawy, ale będziemy podawać również nazwiska tych oficerów i tych szeregowych, którzy szczególnie się zasłużyli. Niech Warszawa ma swoją księgę nazwisk związanych z jej obroną, nazwisk żołnierzy, którzy polegli broniąc jej i nazwisk żołnierzy, którzy szczególnie zasłużyli się w jej obronie.
Po tej ocenie sytuacji za ostatnią dobę i po omówieniu zdarzeń, które przeżyliśmy, przejdę obecnie do sytuacji ogólnej, do sytuacji wojskowej całości naszych sil. O tej sytuacji dzisiaj już możemy wytworzyć sobie pewne pojęcie na skutek dotychczasowego przebiegu działań. Wiemy o tym już od szeregu dni, że odwrót naszych dywizji nastąpił na skutek olbrzymiej przewagi, przewagi, jaką siły niemieckie uzyskały pod postacią czołgów, lotnictwa i broni zmotoryzowanej. Naczelne Dowództwo niemieckie rzuciło na front przeciw Polsce wszystkie siły pancerne i zmotoryzowane, wszystkie jednostki wielkie, jakimi rozporządzało. Plan Adolfa Hitlera polegał na tym, ażeby gwałtownym uderzeniem, „Blitzkriegem", krótkim, błyskawicznym uderzeniem zniszczyć armie polskie i po zniszczeniu ich zająć Warszawę, by tu w Warszawie, jak sam w dniu 1 września zapowiedział, uzyskać od obecnego czy innego rządu to, czego chciał. Jak wiemy, plan ten nie został zrealizowany. Dzień 10 września, dzień, w którym Hitler miał się znaleźć w Warszawie, jest poza nami, a Adolfa Hitlera nie ma między nami.
Plan więc się nie udał pod względem politycznym, jak również nie udał się i pod względem wojskowym. Naczelny Wódz polskich sił zbrojnych bowiem, znając przewagę, jaką rozporządzała armia niemiecka pod postacią czołgów i lotnictwa - nie przyjął bitwy. Rozpoczął odwrót, bo bitwa, którą chciano mu narzucić, doprowadziłaby do zniszczenia polskich wojsk. Zdecydował się oddać teren, by wycofać dywizje i armie możliwie nienaruszone. Plan ten wykonuje się i plan ten będzie wykonany.
Tak więc przeciwnikowi nie udał się dotychczas najważniejszy jego cel, najważniejsza operacja, której celem miało być zniszczenie żywych sił wojskowych Polski.
Ciekawą jest rzeczą, jak również w czasie wojny światowej nie udawało się nigdy Niemcom doprowadzić do takiego właśnie zwycięskiego końca, do rozstrzygającego uderzenia, w którym by siły przeciwnika zostały całkowicie rozbite i unieszkodliwione. Przecież w sierpniu 1914 roku na tym właśnie polegał plan głównej Kwatery-niemieckiej. Oparty na manewrze Schlieffena, polegał na pozostawieniu na wschodzie słabych, osłonowych sił, a rzuceniu wszystkich rozporządzalnych sił na Zachód. 78 dywizji niemieckich uderzyło na 80 dywizji francuskich i 6 dywizji belgijskich. W ciągu trzech tygodni od piętnastego dnia koncentracji armie francuskie, nieustępujące pod względem siły liczebnej armiom niemieckim, zostały odrzucone aż pod sam Paryż, nad Marne. Wszystkie najważniejsze departamenty, w których koncentrował się cały przemysł francuski, dostały się w ręce niemieckie. Zwycięstwo zdawało się być niewątpliwe, prawe ramię niemieckie z I armią gen. Klucka okrążające armie francuskie miało doprowadzić do okrążenia całości i zniszczenia Francuzów. To był główny cel operacyjny. Miał on przez błyskawiczne zwycięstwo zadać śmiertelny cios tym armiom. „Zanim liście jesienne spadną z drzew - mówiła odezwa cesarza Wilhelma II, wydana do niemieckich wojsk - wrócicie po zwycięskiej wojnie do domów"... Pięciokrotnie spadały te jesienne liście z drzew, zanim żołnierz niemiecki wrócił do domów - pobity.
Ale nie tylko ten plan dowództwu niemieckiemu się nie udał. Kiedy nie powiodło się rozbić i zniszczyć armii francuskich - został rozpoczęty i wykonany następny z kolei plan: wyścig do morza. Plan ten polegał na wyciągnięciu północnego skrzydła i zajęciu brzegów Kanału La Manche, ażeby tutaj, stanąwszy mocno na morskim, brzegu nie dopuścić do udziału Anglii w rozprawie wojennej. Wyścig ten rozpoczęty w październiku 1914 roku we Flandrii, którego, szczytowym, punktem była bitwa pod Langemarck. I ten plan niemiecki nie został zrealizowany.
Od tej chwili wojna zmieniła się na wojnę okopową, zesztywniałą, front znieruchomiał. W następnym 1915 roku Główna Kwatera niemiecka postanawia wiosną przerzucić możliwie jak największą ilość sił z zachodu na wschód. Jeśli nie udało się wywalczyć rozstrzygnięcia wojny na zachodzie - trzeba go szukać na wschodzie. Rozpoczęto więc wielką letnią ofensywę 1915 roku skierowaną przeciwko armiom rosyjskim wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza. Rozpoczęto ją w dniu 2 maja huraganowym ogniem na polskiej ziemi pod Gorlicami. Nowy ten plan polegał na obustronnym, dwuskrzydłowym otoczeniu sił rosyjskich i zgnieceniu ich na obszarze Królestwa Kongresowego oraz wschodnich połaci dzisiejszych ziem Rzeczypospolitej. I znów ten wielki operacyjny plan, mający na celu zniszczenie żywych sił armii rosyjskich nie został zrealizowany. Armie rosyjskie cofnęły się, oddały teren, znalazły się nad Styrem, Stochodem i Dźwiną, ale nie zostały zniszczone.
W następnym 1916 roku Niemcy postanowili złamać moralne siły armii francuskiej. Złamanie moralne tych sił miało nastąpić przez zdobycie Verdun, świętej twierdzy dla każdego Francuza. Rozpoczyna się niesłychana ofensywa, niespotykana w dziejach pod względem rozmiaru i natężenia sił, w której żołnierz francuski i żołnierz niemiecki walczyli zarówno po jednej jak i po drugiej stronie jak bohaterzy. Olbrzymie, trwające tygodniami i miesiącami zmagania, walki o każdą piędź ziemi, o każdy metr okopu, o każdy kawałek lasku czy fortu Doumont, Vaux czy L'homme Morte. Śmiertelne walki nie doprowadziły jednakże do rezultatu, jaki postanowiła Główna Kwatera niemiecka osiągnąć - Verdun nie zostało zdobyte.
I tak przewija się przez całą historię wojny światowej jak czerwona nić ta sama prawda. Wszystko to, co Niemcy mogli skalkulować, co mogli obliczyć, zważyć i odmierzyć, wszystko co było związane z techniką i rachunkiem materialnym - to im się udawało. Ale tam, gdzie wchodziły w grę imponderabilia, kiedy chodziło o obliczenie sił moralnych, kiedy zabierały głos te siły, których się skalkulować na papierze, zważyć i odmierzyć nie da - tam kończył się niemiecki sztab generalny, przez taką zaporę Niemcy nie potrafili, się przedrzeć. Doznawali klęski po klęsce już przez to samo, że nie uzyskiwali zwycięstwa. Niezrealizowanie jednego, drugiego, trzeciego czy czwartego planu zasadniczego, na które szły olbrzymie wysiłki - musiały dać w końcowym rezultacie ostateczną klęskę.
Wojna trwa. Jest to dopiero jej początek. Jedno wiemy jednak już na samym jej początku, że musimy zdobyć się na wolę, upór i wytrwałość,- na hart ducha i na nieustępliwość, musimy po prostu bardzo chcieć, aby się nie dać. Jeśli będziemy bardzo chcieli, jeśli wszystko poświęcimy - to uzyskamy to, co stanowi wieczną pieśń każdej żołnierskiej duszy i każdego żołnierskiego narodu: zwycięstwo!
A teraz przejdę do naszych spraw lokalnych, warszawskich. Mieliśmy szereg, nalotów mniejszych, średnich i większych. Będziemy na pewno mieli je jeszcze niejednokrotnie. Bomby walą na miasto, niszczą domy, rozwalają dobytek. Ale mówiliśmy już o tym, że nie należy się tych bomb obawiać, że nie należy się przerażać wyciem silników i łoskotem pękających bomb. Nie należy się obawiać i nie należy szukać przed niemi schronienia. Lotnik lecąc na tej dużej wysokości, której musi się pilnować, bo go na niej trzyma nasza artyleria przeciwlotnicza - rzuca bomby niecelnie. Jeśli zniży lot poniżej czterech czy trzech tysięcy kilometrów, to z łoskotem zleci w dół z pióropuszem ognia i dymu, jak to widzieliśmy wczoraj. Więc musi się trzymać dużej wysokości, a z tej wysokości zrzucane bomby są trafieniami przypadkowymi. Lotnik z tej wysokości widzi tylko Wisłę, widzi kreski mostów, widzi wielkie bloki i place i w tym kierunku mniej więcej rzuca bomby. Ale by dojrzeć grupę ludzi na placu, aby dojrzał drobniejszy cel - to jest rzeczą zupełnie wykluczoną. Nie ma więc najmniejszego sensu konstatować i stwierdzać naukowo i wojennie, że ta okolica i ten właśnie dom, ta ulica a nie inna jest właśnie specjalnie narażona czy specjalnie bezpieczna. Na Szucha czy na Żoliborzu, na Nalewkach czy na Pierackiego, na Siennej czy na Wrońskiego - wszystko jedno na jakiej ulicy, wszędzie jest jednakowo bezpiecznie i jednakowo niebezpiecznie. A więc niech ustaną te wędrówki i przenoszenia się z miejsca na miejsce, bo to do niczego nie prowadzi, dezorganizuje życie, a przede wszystkim stwarza tę atmosferę lęku, której się trzeba pozbyć. Jedne są tylko okolice, miasta szczególnie narażone, a więc okolice mostów czy dworców/ One według wszelkiego prawdopodobieństwa muszą otrzymywać większe ilości bomb niż okolice inne. Całe natomiast Śródmieście, wszystko to szczególnie, co jest oddalone od mostów, na które lotnicy niemieccy tak się zawzięli, jest jednakowo narażone na taką czy inną bombę.
Druga drobna sprawa, boć wszystkie te nasze osobiste sprawy, sprawy naszego bezpieczeństwa są przecież drobne wobec tego wielkiego dramatu, jakim jest wojna, jakim jest zmaganie się dwu narodów, dwu państw, dwu kultur i dwu psychik. Otóż wracając do tych spraw drobnych, chciałbym poruszyć jeszcze dzisiaj sprawę chronienia się do piwnic. Tysiące mieszkańców Warszawy, zwłaszcza kobiet i dzieci w ogóle nie opuszcza piwnic, co nie manajmniejszego sensu. W tych piwnicach przebywają kobiety i dzieci żyjąc w najgorszych warunkach, jakie sobie można wyobrazić. Jedyny dostęp powietrza i światła do tych piwnic zasypuje się jeszcze piaskiem i zakłada workami. Tam się śpi, gotuje, je i załatwia wszystkie potrzeby, w najgorszych warunkach antysanitarnych, grożących epidemią, Bóg wie czym. I na pewno, jeśli pod wpływem tego nieuzasadnionego lęku, ludziska dalej będą się tłoczyli w piwnicach - to nie bomby wygubią Warszawę, ale epidemia i choroby. A więc nie chować się do piwnic, chyba że jest nalot zupełnie wyraźny, że właśnie biją bomby - no to wtenczas zejść należy do piwnicy. Ale żeby tam siedzieć stale, żeby tam mieszkać, żeby tam pędzić życie człowieka jaskiniowego - to nie ma najmniejszego sensu. A gdy nie będziemy się, z miejsca na miejsce przenosili i wędrowali, gdy nie będziemy w tych piwnicach tyle godzin trawili narażając się na choroby i na histeryczne stany - toć o wiele łatwiej, o wiele pewniej, a nawet na pewno wydobędziemy z siebie to, co jest konieczne, co jest niezbędne, a więc hart ducha i odwagę.
To wszystko, co było do tej pory, ta wojna na obszarze Warszawy, wojna przynosząca straty, wojna przynosząca cierpienia - to jak na dobry wojskowy język stanowi tylko epizod, stanowi tylko przygrywkę. Możemy się przecież stać obozem warownym, całkiem zamkniętym, możemy wiele tygodni w nim spędzać i wytrzymywać szturmy i naloty o wiele silniejsze, ognie o wiele większe. Nie chcę straszyć, ale tak może być, bo na wojnie wszystko jest możliwe i nie należy przed taką ewentualnością uciekać myślowo i psychicznie. Otóż w takich właśnie warunkach, jakie mogą nastąpić, trzeba się będzie zdobywać na hart ducha, na odwagę, na wytrwałość, na zacięcie zębów, na powiedzenie sobie, że choćby nie wiem co, choćby Niemiec zajmował jeszcze większe obszary, choćby jeszcze tydzień, dwa czy trzy miał tu trzymać swoje zmotoryzowane dywizje, choćby się tu krwawił i wytężał - to my na ten jego wysiłek odpowiemy jeszcze większym naszym wysiłkiem, jeszcze większym uporem, jeszcze większym zacięciem i wolą. Ażeby się nie dać. Bo my się nie możemy dać. My się musimy nie dać.
Jak wiemy z dzisiejszego komunikatu wojennego Dowództwa Obrony Warszawy, odczytanego już przed mikrofonem Polskiego Radia, na przedpolu Warszawy robi się nieco wolniej, mamy jakoś więcej powietrza. No, jak powietrza więcej, to może i produktów będzie więcej. Nie jest to na razie jeszcze wiele, ale są pewne znaki na niebie i na ziemi, że może tych produktów będzie niedługo nieco więcej. Oczywiście, proszę Państwa, tych moich słów nie brać za żadne zobowiązanie i jeżeli to nie nastąpi, to nie mieć pretensji do mnie, bo przecież niejednokrotnie mówiłem, że na wojnie, jak na wojnie. Raz jest źle, raz jest dobrze, ciągłe odmiany i z tymi zmiennymi objawami trzeba się nieustannie liczyć. Dziś sytuacja jest dobra, jutro może zmienić się na gorsze. Dlatego też nie należy za bardzo, z góry rozpaczać ani z góry się cieszyć, czy chociażby się smucić. Trzeba w tych chwilach, kiedy właśnie te zmienne sytuacje powodują tak częste skurcze serca, zachować spokój, ten spokój, który powinien płynąć z pewności, że jakkolwiek ułożą się losy wojny - koniec jest wiadomy. Dlaczego? Dlatego, że zło musi być wyplenione.
Otóż w tym wypieraniu nieprzyjaciela z przedpola Warszawy, jakie dokonywało się w ciągu nocy i dnia dzisiejszego, mamy do zanotowania kilka epizodów, które są godne tego, aby je zapamiętać.
Patrole nasze posuwały się naprzód dość zuchwale. Tak więc jeden z patroli podszedł aż pod stanowiska artylerii niemieckiej i obrzucił je granatami. Inny patrol zrobił to samo w stosunku do ckm-ów, stanowisk ciężkich karabinów maszynowych.
Stwierdzenie tego faktu jest bardzo ważne, bo ta czynna ofensywna postawa pociąga za sobą onieśmielenie przeciwnika. Dobre zaś wojsko stara się zawsze mieć opanowane przed sobą przedpole, a to dlatego, żeby nie mieć zbytnich niespodzianek, żeby zawsze wiedzieć, co się dzieje u nieprzyjaciela, żeby zawsze siedzieć pod jego drutami, pod jego pozycjami, żeby nie dopuścić nigdy do stanu odwrotnego. Dobre wojsko zawsze musi mieć przed sobą czyste przedpole.
W czasie tych wypadów, w czasie tych walk patrolowych zdarzyły się incydenty również godne zanotowania, epizody z księgi wojennej żołnierza polskiego. Tak np. ciężko ranny strzelec został między liniami niemieckimi i korzystając z nocy najwyższym wysiłkiem przyczołgał się do własnych linii, gdzie został uratowany i odwieziony do szpitala. Inny zaś wpadł do niewoli. Niemcy go wzięli i postąpili w sposób, trzeba przyznać, liczący na słabość moralną tego żołnierza. Mianowicie polecili mu wrócić, przebrać się w ubranie cywilne i rozdawać odezwy, które mu przygotowali. Miał wziąć je ze sobą i jako chleb rozdawać. Oczywiście żołnierz przyszedł do swego dowódcy, zameldował o wszystkim i oddał posłusznie wszystkie odezwy. Widać z tego, że Niemcy rzeczywiście słabo są poinformowani o rzeczywistym stanie moralnym naszego wojska, naszego żołnierza.
To są przeżycia na froncie Warszawy. Sama Warszawa miała znów dziś dość gorący i głośny dzień. Naloty, które miały miejsce w godzinach popołudniowych, po obiedzie, były dość silne. Brało w nich udział ponad 50,samolotów. Niestety zrzucano przeważnie bomby zapalające.
Raz jeszcze zwracam uwagę na konieczność szybkiego reagowania na te bomby, bo im prędzej, tym lepiej. Mówiłem już raz, że są to bomby niewielkie, wielkości mniej więcej niewielkiego rulonu papieru, tej samej objętości, wytwarzające niesłychanie wysoką temperaturę. Zbliżyć się do nich można zupełnie bezpiecznie, one nie wybuchają, należy zasypywać je natychmiast piaskiem. Jest to niezmiernie ważna rzecz, ażeby nie tracić głowy w tych wypadkach, gdyż bomba zapalająca zalana wodą, lub zostawioną sama, kiedy ci, którzy powinni ją gasić w popłochu od niej uciekają, na skutek wysokiej temperatury rozszerza pożar bardzo szybko, a pożar rozszerzający się nie daje się tak łatwo ugasić. Toteż jeszcze raz apeluję do wszystkich: gdziekolwiek spadnie bomba zapalająca, należy, bez żadnej obawy, rzucać się na nią z piaskiem, a zostanie natychmiast unieszkodliwiona. Te wszystkie pożary, które mamy obecnie w Warszawie, mogły być zupełnie zlikwidowane, chyba że gdzieś bomba spadła na skład desek, czy jakieś inne przedmioty czy zabudowania, gdzie nie zawsze można było szybko znaleźć do niej drogę. Bomba zapalająca daje się łatwo spostrzec, przez to, że początkowo zaczyna się nie palić, a tlić, rozrzucać iskry jak zimne ognie na choince, i można ją łatwo unieszkodliwić, chyba że spadła gdzieś na odludziu i niełatwo było ją spostrzec, zanim nie wybuchnęły duże płomienie. Tam jednak, gdzie są ludzie, gdzie domy są zamieszkałe - tam nie powinno być pożarów od bomb zapalających. Ludność powinna wiedzieć, co one oznaczają, i zdobywać się na szybką pomoc. Przecież sami siebie ratujemy w ten sposób, nic nie ryzykując, raz jeszcze podkreślam. Gdyby było ryzyko - to tym bardziej należy gasić.
Mówiłem już, że podczas dzisiejszego nalotu rzucano przeważnie bomby zapalające. Nie ma to żadnego wytłumaczenia, rzucano przecież nie na mosty, nie na obiekty wojskowe, nie na hangary, ale rzucano po prostu na pełne, prawidłowe Śródmieście. Sam byłem świadkiem bomby nie zapalającej, ale kruszącej, która gruchnęła na ulicę Świętokrzyską. To. nie ma żadnego wytłumaczenia.
Ubiegłej nocy strzelano granatami, pociskami artyleryjskimi, niejednokrotnie pociskami zapalającymi. Spalono część budynków wojskowych Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych, nie uszkadzając żadnych wojskowych instytucji, spalono natomiast doszczętnie Instytut Józefa Piłsudskiego, poświęcony badaniu najnowszej historii polskiej. Całe szczęście, że archiwum było przeniesione i spalił się tylko lokal.
Poza tym podczas nalotu dzisiejszego stwierdzono niewątpliwie, że lotnicy przy pikowaniu i opuszczaniu się w dół strzelali z ckm-ów do ludności. Cóż na to wszystko można powiedzieć? Można tylko zacisnąć pięści i jeszcze bardziej stać się zaciętym, Jedyna na to odpowiedź.
Dziś w godzinach rannych odbyła się przysięga tych ochotników, którzy wczoraj na apel Pana Prezydenta Starzyńskiego zaciągnęli się do wojska. Zostali umundurowani, uzbrojeni i złożyli przysięgę. Od dnia dzisiejszego stali się żołnierzami. Jak mówił Prezydent m. Warszawy, zebrało się doborowe grono ochotników. Rzeczywiście miało się tę pewność i przekonanie, że to są chłopcy, którzy nie cofną się.
Przy składaniu przysięgi byłem świadkiem incydentu, który muszę omówić, na który muszę zwrócić uwagę, gdyż stanowi on dowód tego, czego nieustannie domagamy się w imieniu władz wojskowych od ludności.
Otóż w czasie składania przysięgi jeden z samolotów, które się dziś rano pokazały, przechodził gdzieś obok i nagle zatrajkotały karabiny maszynowe, strzelano do niego, czy też on strzelał. Grupka ludności, która była zebrana na dziedzińcu wokół żołnierzy, wokół swoich bliskich, na odgłos karabinów, na odgłos motoru i palby karabinowej z ckm-ów, naprzód zaniepokoiła się, a potem pod dom w popłochu uciekła. Czworobok, zebrany do przysięgi, oczywiście ani drgnął, ale ci ochotnicy, którzy byli już w mundurach, ale stali w grupkach, bo nie otrzymali jeszcze karabinów i wobec tego nie mogli stanąć do przysięgi, zaniepokoili się wyraźnie, a poniektórzy nawet również wzięli udział w tym cofaniu się pod mury.
Jest to oczywisty dowód, jak zaraźliwie wpływa zachowanie się ludności cywilnej - jak np. w tym wypadku - na wojsko. Tam, gdzie ludność jest pomieszana z wojskiem, gdzie wojsko jest w pobliżu, bardzo prosiłbym, aby zwracać uwagę na swoje zachowanie. Trzeba opanowywać się. Nie można swoim zachowaniem się zdradzać lęku, bo to źle wpływa na wojsko.
Na zakończenie tej mojej codziennej pogwarki wieczornej przejdę do spraw drobnych. W jednej mianowicie z tych moich pogwarek zwróciłem się z apelem do fotografów, aby fotografowali. Zgłosiła się ich spora ilość po przepustki do Radia, wydałem już kilkadziesiąt przepustek i na tym już ta akcja się zakończy. Tych kilkudziesięciu fotografów, robiących zdjęcia, całkowicie wystarczy, większa ilość przeszkadzałaby w normalnym życiu wojennym i wojskowym, tym bardziej że znalazł się tu na gruncie Warszawy pewien Amerykanin, przedstawiciel wielkiej firmy filmowej, który przyjechał do Warszawy w przeddzień wojny zaopatrzony w pisma naszych przedstawicieli w St. Zjednoczonych proszących, aby ułatwić mu zdejmowanie różnych „landschaftów" z Polski. No i wsiąkł. Wojna. Do tej pory trzymał się na uboczu, ale ponieważ czas biegnie, wojna się przedłuża, więc postanowił ją historycznie utrwalić na filmie. Drugi już dzień jeździ autem i filmuje. W tej chwili jest pomiędzy palącymi się domami w dzielnicy północnej i zdejmuje je. Zdejmował cmentarze podarte pociskami, szpitale porujnowane na Pradze, rozwalone domy robotnicze, dzieci pomordowane i niedługo świat na drugiej półkuli będzie mógł zobaczyć oczywiste, niezaprzeczalne dowody, jak my walczymy i jakimi metodami prowadzi wojnę nasz wróg walczący z kobietami i dziećmi.
Jak widzimy z komunikatu dzisiejszego, na przedpolu Warszawy odbyły się silniejsze i drobniejsze utarczki. Natarcie nieprzyjacielskie szło głównie na kierunek Woli. Tam mamy do zanotowania kilka dość poważnych sukcesów, jeżeli chodzi o stosunek sił. Tak więc na natarcie niemieckie, przygotowywane na wozach transportowych, uderzył nasz patrol złożony z 12 ludzi. Na wozach transportowych było ponad 60 żołnierzy piechoty niemieckiej. Wszyscy oni zostali przez nasz patrol rozbici ogniem, przy czym 8 samochodów transportowych i jedna armatka przeciwpancerna zostały zdobyte, jeden czołg został spalony. Przeciwnik poniósł bardzo duże straty w zabitych i rannych, jak również w jeńcach. Przy tym już omówionym epizodzie i przy kilku innych, które były kierowane z tego rejonu z grupy płk. Porwita, wzięto jeńców. Jeńcy ci, jak zresztą wszyscy inni z ostatnich dni i z całego szeregu innych akcji pochodzący, zostali zgrupowani w Cytadeli.
Charakterystyczne jest od pewnego czasu zachowanie się zmotoryzowanego sprzętu niemieckiego - czołgów czy samochodów pancernych. Otóż oderwanie tych czołgów i samochodów pancernych od swoich baz operacyjnych daje się już wyraźnie skonstatować w ich unieruchomieniu. Tak więc na przedpolu Warszawy coraz częściej mamy do czynienia z czołgami i samochodami, które zostały okopane i zamienione na artylerię, gdyż czołgi i samochody pancerne uzbrojone są w armatki. Pochodzi to po prostu stąd, że tym czołgom i samochodom zabrakło benzyny i dlatego musiały one zostać na miejscu, zamieniając się w artylerię. Oczywiście będą one również prędzej czy później rozbite i ściągnięte do Warszawy.
Sama Warszawa miała spokój. Nie było nalotów. Może niejeden warszawianin dziwił się temu, ale przyczyna jest prosta: po prostu niepogoda, chmurne niebo, niski pułap chmur.
Otóż z tą pogodą. W Polsce właściwie każdy narzeka na pogodę, każdy narzeka na klimat: że nic w tym klimacie nie wiadomo. Mówi się, że sześć miesięcy jest zima, a sześć miesięcy jest zimno. Marszałek Piłsudski zwykł był mawiać o pogodzie, że w Polsce jedno jest tylko pewne, iż w lipcu i sierpniu nie będzie padał śnieg... ale i to nie zawsze.
Otóż tak jak wszyscy zawsze życzyliśmy sobie pogody, tak od dnia 1 września Polacy - jak nigdy - życzą sobie niepogody, a zwłaszcza życzą sobie deszczów, które mogą poważnie odbić się na operacjach wojennych. Weźmy chociażby tylko samoloty. Samoloty mogą skutecznie pracować i z możliwie małymi dla siebie stratami tylko przy wysokim pułapie, przy bardzo czystym niebie; natomiast gdy chmury są niskie, samoloty muszą oczywiście pracować pod chmurami, na niskiej wysokości. Mogą pracować, mogą robić naloty, mogą swoją pracę wykonywać, ale narażone są wówczas na bardzo ciężkie i dotkliwe straty.
Toteż dziś nie mieliśmy nalotów. Może jeden czy drugi aparat rozpoznawczy przechodził; bo w tych warunkach, przy takim niebie jak dziś, przy niskim pułapie chmur, przy niepogodzie jednym słowem, naraziłoby się lotnictwo na bardzo ciężkie straty. Jeśli wziąć pod uwagę, że w normalnych warunkach, jakie mieliśmy do tej pory, przy czystym, bezchmurnym niebie, kiedy samoloty mogą szybować na wysokości. 4-5-6 tysięcy metrów i stamtąd rzucać swoje pigułki, swoje bomby, straty sięgały do 20%, to co dopiero byłoby, gdyby te samoloty odbywały loty przy warunkach dla siebie niekorzystnych, a więc przy niskim pułapie.
Otóż ta pogoda, która odbija się na działaniach lotnictwa, odbija się również i na działaniach, czołgów. Czołgi niemieckie, zwłaszcza te czołgi ciężkie, które muszą mieć grunt twardy, twardą podstawę, pracowały, jak wiemy, do tej pory w znakomitych warunkach. Od pierwszego dnia działań wojennych nie spadła ani jedna kropla deszczu. No, teraz się zmienia, skończyła się ta pogoda, zaczną się deszcze jesienne i wówczas czołgi niemieckie będą miały bardzo utrudnioną pracę. Będą musiały posuwać się tylko po drogach, a schodząc z dróg na teren i na rolę, wejdą w ciężkie błota, gdzie stracą 3/4 swojej siły przebojowej.
Po tych kilku uwagach związanych z sytuacją na naszym lokalnym warszawskim froncie, chciałbym przejść do sytuacji ogólnej i powiedzieć o niej kilka słów.
Otóż wszystkim rzuca się w oczy, wszyscy konstatują, że front jest w nieustannym ruchu. Nie ma tej sytuacji, jaka była w czasie wojny światowej, kiedy przyjęta była taktyka linearna, taktyka ciągłych linii wojsk i dywizji, korpusów i armii, posuwających się we wzajemnej ze sobą łączności i związanych ze sobą. W obecnej wojnie zupełnie to ustało. Wojna jest typowo ruchoma, typu takiego jak była wojna francusko-pruska r. 1870, czy jak nasza r. 1830. Dzisiaj dana miejscowość jest w rękach nieprzyjaciela, jutro jest odbita i nawzajem, nieustanny kontredans.
Otóż charakterystyczną cechą obecnego układu sił nieprzyjacielskich jest to, że stara się on dwuskrzydłowym manewrem otoczyć armie polskie, wysyłając dalekie zagony swoich czołgów. Tam gdzie jest główne uderzenie, wojska nasze ustępują, nieprzyjaciel przedziera się tu i ówdzie, ale w ciężkich walkach.
Tak Niemcy doszli w ostatnich dniach aż do Lwowa. I Lwów - podobnie jak Warszawa - przybrał postawę obronną, broni się. Jest to postawa najbardziej słuszna i najbardziej celowa taktyka.
O tym, że Lwów broni się, wiemy z komunikatu' Naczelnego Wodza. Nie publikujemy go jednak, ponieważ nie dostaliśmy tekstu ściśle autorytatywnego, lecz za pośrednictwem stacji Baranowickiej, która ten komunikat podała. Otóż w tych warunkach absolutnie nie możemy podawać tekstu, który nie jest autorytatywny. Każde słowo komunikatu Naczelnego Wodza ma swoją wagę i cenę; nie można w żadnym wypadku podawać czegoś, co nie jest całkowicie pewne.
Oczywiście powstaje pytanie, dlaczego nie mamy komunikatu Naczelnego Wodza? Przyczyna tego jest bardzo prosta: w warunkach, kiedy wojna jest ruchoma, kiedy oddziały znajdują się w nieustannym ruchu, kiedy poszczególne dywizje przesuwają się, odbywają długie marsze, i pokrywają duże przestrzenie - cała czujność Naczelnego Dowództwa jest przede wszystkim poświęcona zagadnieniom operacyjnym: utrzymaniu łączności dla celów operacyjnych, dla celów dowodzenia; w takich warunkach przesyłanie komunikatów, choćby nawet bardzo ważnych i mających wpływ na nastroje w kraju - staje się rzeczą drugorzędną. Musimy mieć pod tym względem całkowite zaufanie, że sytuacja, jaka rozgrywa się w naszych oczach, jest dyktowana warunkami wojennymi ostatnich- dni i że zupełnie nie ma powodu niepokoić się tym brakiem komunikatu. My mogliśmy wziąć komunikat z Baranowicz, odpisać go i podać do wiadomości - ale nie zrobiliśmy tego, jakkolwiek wiadomości są pomyślne, często nawet bardzo pomyślne - a to dlatego, że tekst nie był autoryzowany. Jest to celowa- i konsekwentna nasza polityka; nie będą podawane żadne wiadomości; które nie są całkowicie autorytatywne i całkowicie pewne, nawet gdyby to była wiadomość dobra, nawet radosna.
Otóż z tego właśnie komunikatu słyszanego z Baranowicz, dowiedzieliśmy się, że rozpoczęły się walki o Lwów, że i tam zagon niemiecki daleko wysunięty podszedł pod samo miasto. Lwów przyjął tę samą taktykę co Warszawa: postanowił bronić się. Taktyka słuszna i celowa.
Otóż wiemy już z doświadczeń warszawskich, że czołgi wysunięte naprzód, oderwane od swoich baz operacyjnych, działające po dalekich liniach komunikacyjnych i przy ufortyfikowaniu miasta, nie mogą tego miasta zdobyć, chyba że po niesłychanie ciężkich ofiarach i bardzo silnym użyciu wojsk zmotoryzowanych, a przede wszystkim czołgów.
Toteż w tej sytuacji, jak się ona dziś przedstawia, po prostu z rzutu mapy i z oceny wypadków, jakie rozgrywają się przed nami - sytuacja ta dla wojsk niemieckich - nie jest wcale pomyślna. Proszę wziąć pod uwagę, że nieprzyjaciel odsunął się od swoich baz operacyjnych o setki kilometrów, wydłużył niezmiernie swoje linie komunikacyjne, które niesłychanie łatwo mogą być przecięte w wielu miejscach. Przy tego więc rodzaju froncie, przy takim wydłużeniu linii komunikacyjnych, to, że zagony czołgów zajdą pod Lwów, czy dalej na wschód, że rzucą się w tyrn czy innym kierunku - nie dowodzi, że sytuacja jest niepomyślna, że jest ciężka, że wymaga gwałtownych posunięć czy gwałtownej reakcji. Wojna jest ruchoma, front zmienny, sytuacja zmienia się z dnia na dzień, raz jest tak, raz inaczej, ale jest ona celowa od pierwszej chwili i to zarówno z jednej, jak i z drugiej strony i w tej sytuacji, jaką dzisiaj mamy, samo tylko wytwarzanie tego gwałtownego natarcia stwarza już dla nas lepsze horoskopy i lepszą pozycję. Zresztą, że nie udało się armiom niemieckim zniszczyć naszej armii; że nie udało im się przeprowadzić planu operacyjnego, o którym mówiłem przedwczoraj czy dwa dni temu - dowodzi tego niezmiernie mała liczba jeńców, jaką biorą w tych właśnie walkach i w manewrach okrążających armię polską.
Proszę sobie przypomnieć, co się działo w czasie wojny światowej, kiedy taka czy inna operacja połączona z manewrem oskrzydlającym na jednym czy na drugim skrzydle dochodziła do końca. Rezultatem były dziesiątki i setki tysięcy jeńców, całe dywizje i korpusy, całe armie brano do niewoli. To były właśnie rezultaty operacji oskrzydlającej.
Obecnie tego rezultatu operacyjnego nie ma. Nasze dywizje, nadwątlone w swoim składzie, cofają się - ale cofają się nie złamane i nie rozproszone. Najlepszym tego dowodem jest mała ilość jeńców, co podnoszą zresztą wszyscy korespondenci zagraniczni - a zwłaszcza wojskowi obcy. Cała zagraniczna prasa wojskowa pełna jest uwag, pełna zdziwienia pod tym względem, że Niemcy nie mają jeńców, a jeżeli mają, to znikomą liczbę. Dlatego właśnie, że nie mogą doprowadzić do tego głównego celu, który im przyświeca, do zniszczenia i rozbicia naszych dywizji, do zniszczenia i rozbicia naszych armii.
A więc, jak widzimy - sytuacja znowu zmienia się. Wiemy o tym, jakkolwiek nie możemy podać - mówiłem już z jakiej przyczyny - komunikatu oficjalnego.
Na zachodzie od Warszawy sytuacja jest pomyślna. Tam biją się nasze dywizje i w związku z tym widzimy zupełnie wyraźnie od prężenie na zachodnim froncie Warszawy.
Natomiast od wschodu zbliżają się nowe jednostki niemieckie. Znów wydłużając swoje linie komunikacyjne, prą naprzód, wysuwają nowe zagony tu i ówdzie - ale jaki będzie koniec tych operacji, to jeszcze zobaczymy.
Proszę Państwa, tak wyglądałaby ogólna sytuacją, która - jak powiadam - układa się na zachodzie Warszawy pomyślnie, może nawet bardzo pomyślnie, zaś na wschodzie układa się w tej chwili ot tak mniej więcej, jak było przed tygodniem na zachodzie od Warszawy, z tą zmianą tylko, że teraz jesteśmy o wiele lepiej przygotowani. Nie ma teraz mowy o zaskoczeniu, siły nasze są o wiele większe, poza tym wiemy, jak. walczyć w mieście, zdając sobie sprawę z tego, że czołgi na: przedpolu Warszawy okazały się zupełnie, niedostatecznym instrumentem wojennym, dlatego też zupełnie spokojnie należy oczekiwać rozwoju wypadków i należy zupełnie spokojnie przyjmować wiadomości, że tu i ówdzie pokazali się Niemcy. No to pokazali się. Pokazał się jeden, drugi czy trzeci czołg i od razu na podstawie tego pojawia się wiadomość, że taka czy inna miejscowość jest zajęta. Wcale nie zajęta. Po prostu te czołgi jak przyszły, tak pójdą, jak w ogóle pójdą i wszystkie czołgi, które zaplątały się i zapuściły się na ziemię polską.
Na zakończenie chciałbym jeszcze dać kilka słów wyjaśnienia, dlaczego sięgamy po ochotników z Warszawy, dlaczego wypełniamy nimi nasze dywizje. Sytuacja pod tym względem jest bardzo podobna do tej, jaką przeżywała armia polska w 1920 roku. Wiemy, że 4 lipca 1920 rozpoczęła się na dalekich naszych Kresach, nad Auta pod Dyneburgiem ofensywa rosyjska. Manewr rosyjski polegał wówczas na tym, że uderzyli oni na nasze lewa skrzydło swoim prawym, przy czym na prawym skrzydle umieścili silną grupę kawalerii, która nieustannie obchodziła nasze lewe skrzydło, zmuszając tym samym do załamywania się i cofania naszego frontu. Najpierw musiało się cofać lewe skrzydło, potem centrum a potem musiała się cofać reszta naszych dywizji, co doprowadziło do dojścia wojsk rosyjskich pod bramy Warszawy, a nawet posunięcia się ku Włocławkowi, Płockowi i Toruniowi.
Otóż tych kilka tygodni odwrotu, jaki armia polska wówczas wykonywała, musiało się odbić na zmęczeniu żołnierza i pewnym nadwerężeniu jego sił moralnych. Żołnierz, chociażby najlepszy, cofając się - zawsze traci na sile odpornej i na sile moralnej; przychodzi poza tym jeszcze do tego zmęczenie czysto fizyczne.
Jeśli taki odwrót polega na tym, ażeby nie dać się związać walką z nieprzyjacielem, jeśli jest on pomyślany pod względem strategicznym, jeśli ma na celu uchronienie żywych sił od zniszczenia i cofnięcie się na taką linię, która by dawała możność rozpoczęcia kontrofensywy - to taki odwrót bywa wytężający, szybki, marsze są długie i ciężkie, przy nieustannym przesłanianiu tylnymi strażami wojsk cofających się. Wojska są wówczas zmęczone fizycznie, zmęczone psychicznie i moralnie przez to samo, że się cofają. W tych warunkach, po dojściu pod mury Warszawy, dano dywizjom polskim ochotników, dano im wówczas ten zastrzyk młodej i świeżej krwi, niezmęczonej i pełnej entuzjazmu. Wiemy, jaki, to miało rezultat. Wiemy, że na skutek tego zastrzyku można było poderwać dywizje polskie do manewru zaczepnego, można było poprowadzić kontrofensywę, która uwieńczona została tak wspaniałym i druzgocącym sukcesem.
Otóż niewątpliwie, i dzisiaj nasze oddziały są zmęczone.. Zmęczone są szybkim odwrotem, zwłaszcza przed działającymi w tak szybkim tempie zmotoryzowanymi oddziałami nieprzyjacielskimi. Dlatego też i dzisiaj sięgnęliśmy po małą na razie liczbę ochotników, ale sięgniemy na pewno po większą, aby zmęczonemu żołnierzowi podać pomocną świeżą dłoń, by wnieść w jego entuzjazm niezmęczonego psychicznie i niezmęczonego fizycznie młodego ochotnika polskiego.
Na zakończenie dzisiejszej pogadanki chciałbym jeszcze powiedzieć kilka słów o dywersji. Mówiłem już o tym, jaką to się stało po prostu psychozą. Trzeba przyznać, że po wielokrotnym zwracaniu uwagi na szkodliwość tej psychozy - ustała znacznie ta wzajemna podejrzliwość, nieufność, to osłabienie wewnętrznych sił przez to, że ciągle się czuło za swoimi plecami tego czającego się, nieznanego wroga. Ale jeszcze są inne objawy. Ot, choćby ta ekipa amerykańska fotografująca Warszawę, jej poszczególne punkty, zbombardowane domy, rozwalone szpitale, pożary. Oficer, który tej ekipie towarzyszył, musiał nieustannie legitymować się a i to nie zawsze wystarczało, chociaż legitymacja była zupełnie formalnie wystawiona, z pieczęciami i podpisami. Sprawdzali, przetrzymywali go, przeszkadzali mu w pracy. Ot, ja sam, kiedy pojechałem wczoraj fotografować płonący Instytut Piłsudskiego musiałem się legitymować szanownym panom strażakom i policjantom, bo mundur podpułkownika nie uchronił mnie od podejrzeń, czy aby nie jestem dywersantem.
Trzeba z tym skończyć. Mówiliśmy już o tym wiele razy, że sami dywersanci nie zrobią tyle szkód, ile zrobi ta psychoza dywersyjna, która widzi w oficerze, policjancie, w najbardziej spokojnym i zacnym obywatelu jakiegoś dywersanta. Obiektywnie jednak trzeba powiedzieć, że mimo tych epizodów, które zacytowałem, nastąpiło pod tym względem duże uspokojenie. Wystarczyło ostatnich kilka dni, aby zwracaniem uwagi na szkodliwość tej psychozy - w znacznym stopniu ona ustała. Oczywiście wróci z tym i spokój, wrócą również siły, które są nam niezmiernie w tej chwili potrzebne.
Na tym zakończyłbym dzisiejszą pogwarkę i życząc chmurnego dnia na jutro, a może i na następne dni niskiego pułapu chmur - powiadam warszawianom dobranoc.
Proszą Państwa. Mamy dziś pewnego rodzaju nieregularność w naszym normalnym programie pracy, toteż przemówienie moje zostanie nagrane na płyty i jutro jeszcze raz podane na normalną falę, dla wszystkich słuchaczy.
Zaczynam więc od zwykłego codziennego omówienia komunikatu, jaki został dziś wydany przez Dowództwo Obrony Warszawy. Wiemy z niego, że oddziały nasze prowadziły drobne walki na przedpolu. Na przedpolu,.. Nie każdy z radiosłuchaczy był w wojsku, czy na wojnie i nie każdy będzie się pewno orientowały co to jest przedpole. Brzmi to ładnie, a i bardzo ładnie, wygląda.
Otóż przedpole jest to teren bezpośrednio przed pozycjami, a więc ten teren, który leży między pozycjami, teren bezpański, teren między pozycjami własnymi a nieprzyjacielskimi. Na takim przedpolu więc, bywa ruch, albo nie bywa ruchu. Jeżeli to są wojska słabe, wojska niezbyt dobre, to one siedzą cicho w swoich pozycjach, nie wychylają z nich nosa i nie wyruszają na przedpole. Gdy wojsko jest dobre - stara się opanować przedpole a więc jak najwięcej na nim się poruszać, niepokoić przeciwnika, siedzieć pod jego pozycjami, aby uniknąć jakiejkolwiek niespodzianki.
Otóż trzeba skonstatować, że tu na naszym froncie są dobre wojska i to z obu stron. Toteż obie strony włóczą się po przedpolu, wpadają na siebie patrolami, ostrzeliwują się, jednym słowem ruch panuje. Jest ruch, jest akcja, strzelanina, w nocy rakiety, bo wojska, stojące na pozycji, trzymające taką czy inną linię, w nocy oczywiście oświetlają rakietami swoje przedpole. Zwłaszcza, jeżeli noc jest ciemna, to starają się przez oświetlenie rakietami dojrzeć, czy nie zbliża się przypadkiem nieprzyjacielskie natarcie. Wojsko zdenerwowane, wojsko niezbyt dobre, nieustannie oświetla swoje przedpole rakietami. Ciągle mu się wydaje, że ktoś zbliża się, że ktoś nadchodzi, jednym słowem denerwuje się.
Taki typowy przykład dobrego i złego wojska mogę podać ze swoich własnych wspomnień z dawnych lat, z czasów jeszcze legionowej wojny.
Otóż w czasie letniej ofensywy 1915 roku, kiedy walczyło się wówczas liniami ciągłymi, kiedy front ciągnął się setkami kilometrów, kiedy oddziały stały ramię przy ramieniu - luka na 100 czy 150 metrów wywoływała już gwałt, że mogą obejść nasze pozycje, wywoływała szczególną czujność i penetrowanie przedpola.
Otóż w czasie takiego ukształtowania frontu, kiedy weszło się na górę okopu, stanęło na tzw. przedpiersiu i spojrzało przed siebie na stanowiska na prawo i lewo, miało się charakterystyczny widok. Tam, gdzie stały oddziały legionowe Piłsudskiego, wzdłuż tej linii, czy to był kilometr, półtora czy dwa, panowała głęboka noc, a dopiero na prawo od tego odcinka i na lewo - front żył. Rakiety strzelały, karabiny maszynowe trajkotały, w ogóle wojna na całego. Czego to dowodziło? Dowodziło tego, że oddziały na prawo i lewo, właśnie wojska austriackie, nieustannie denerwowały się. Ciągle wystrzeliwały rakiety, ciągle strzelały, bo zdawało im się, że nieprzyjaciel nadchodzi. Natomiast dobry żołnierz, żołnierz legionowy, strzelał dopiero wtedy, kiedy niewątpliwie miał przed sobą nieprzyjaciela; nie denerwował się byle podmuchem wiatru, byle szeptem trawy, byle szelestem listka, byle odgłosami nocy, powietrza, ruchu. Czekał spokojnie i dopiero wówczas, kiedy widział niewątpliwie przed sobą przeciwnika - wówczas dopiero strzelał.
Otóż na przedpolu Warszawy na ogół jest ciemno i czarno. Od czasu do czasu tylko jakaś rakieta wystrzeli i oświetli migotliwym, zielonkawym światłem przedpole. Ale w dzień jest ruch bojowy, patrole wychodzą naprzeciw siebie, zmieniają się, walczą, napadają. Dziś więc na takim przedpolu w grupie płk. Porwita ostrzelano samochód ciężarowy, który dopadnięto dość daleko od naszych pozycji. Wzięto 4 jeńców i to pod ogniem nieprzyjaciela i przyprowadzono do Warszawy. Nie udało się sprowadzić, auta, gdyż nie można było po prostu ryzykować życia żołnierzy pod ciężkim ogniem dla zdobyczy czysto materialnej. Pewno ściągną je jutro, tak jak dziś została ściągnięta ta zdobycz, o której mówiłem wczoraj: 8 samochodów, 1 działko i 4 motocykle. Wszystko to zostało dziś ściągnięte z przedpola do Warszawy.
Poza tą akcją w godzinach popołudniowych nastąpił z naszej strony mały, krótki wypad, podczas którego obrzucono granatami ciężki karabin maszynowy, zdobyto go i wybito obsługę nieprzyjaciela. Tak wygląda oświetlenie bliższymi szczegółami tego punktu komunikatu, który mówi, że na przedpolu Warszawy miały miejsce niewielkie utarczki.
W dzisiejszym komunikacie po raz pierwszy mówi się o odcinku wschodnim. Do tej pory Warszawa miała do czynienia z nieprzyjacielem tylko na zachodnim swoim froncie. Od dziś mamy front wschodni.
Zapowiadałem to już wczoraj, zapowiadałem, że na pewno pewne oddziały nieprzyjaciela, które się przedarły, będą starały się wedrzeć do Warszawy i próbować, czy nie uda się jakimś gwałtownym, ostrym atakiem czy natarciem czołgów zrobić zamieszanie i wedrzeć się do miasta. Otóż Praga przeżyła dziś taki dzień, jaki Warszawa przeżyła przed tygodniem. Fortyfikuje się wszystkie ulice, ludność i wojsko są gotowe do odparcia nieprzyjacielskiego natarcia. Oczywiście Praga będzie się broniła, będzie się tak samo broniła, jak Warszawa i mowy o tym nie ma, aby jakikolwiek czołg czy żołnierz niemiecki wdarł się tutaj.
Pojechałem tam dziś z Prezydentem Starzyńskim i chciałbym podzielić się z radiosłuchaczami w kilku słowach - mymi wrażeniami.
Praga nie sprawia wrażenia pogodnego. Można powiedzieć, że w porównaniu do Warszawy dość mocno ucierpiała. Dużo tam zgliszcz, domów rozwalonych... No, wojna. Zapłacą nam za to. Odbudujemy tę Pragę piękniejszą, bogatszą, odbudujemy za ich pieniądze,
Otóż pojechałem, jak powiedziałem, z Prezydentem Starzyńskim. Przejechaliśmy fortyfikacje i zapuściliśmy się na szosę radzymińską dość nawet niebacznie, bo przejechaliśmy czaty naszej pierwszej linii, które nas zatrzymały z ostrzeżeniem, że nie można dalej jechać. Zeszliśmy i trzeba przyznać, że nieprzyjaciel dobrze pracuje, to dobre wojsko. Może 5 minut tylko rozmawialiśmy i już nas ich obserwator dostrzegł. Usłyszeliśmy gwizd powietrza i granat wyrżnął o 150-200 metrów od naszego auta tak, że obrzuciło nas ziemią i odłamkami. Oczywiście wróciliśmy. Zbyt widoczny cel przedstawialiśmy na równej szosie, na czystym polu, a zresztą nie mieliśmy żadnego zamiaru posuwać się dalej, bo przecież o półtora kilometra stał nieprzyjaciel. Stamtąd pojechaliśmy do dowództwa kompanii na tamtym odcinku. To, co tam widzieliśmy, to naprawdę może wzbudzić pogodne nastroje w największym nawet pesymiście. ,
W dowództwie kompanii zorganizowano punkt opatrunkowy, zorganizowano go w ciągu 3 godzin. Siostry znalazły się z tej samej dzielnicy, z Pragi, poubierane w białe fartuchy wzięte z apteki. Przygotowano wszystkie środki opatrunkowe. Znalazł się lekarz cywilny i czekał na miejscu na ewentualnych rannych.
Najbardziej jednak ucieszyły nas i wzruszyły dwie panienki z ulicy Hożej, które dowiedziawszy się, że Praga może być atakowana, że tam na Pradze może być naprawdę gorąco, z ulicy Hożej na piechotę wiele kilometrów poszły na szosę radzymińską, na koniec Pragi, aby tam pomagać żołnierzom. Wszystkie posterunki służby sanitarnej były już zajęte w tych godzinach, więc panienki z ulicy Hożej pomagały żołnierzom przy karabinach maszynowych nabijając naboje na taśmy. Zostaną tam i będą czekały, czy nie będą potrzebne do pomocy przy punkcie opatrunkowym.
Nastrój żołnierzy znakomity. Odgrażają się, że nie ustąpią chociażby z tego powodu, że po prostu jest im tam za dobrze, że nie mogą przecież tak dobrego punktu, tak dobrych stanowisk, z tak serdeczną ludnością, jaka tam wokół nich jest, opuszczać. Oczywiście żartowali, bo wiemy, z jakiego powodu nie opuszczą.
Mówiłem wczoraj o pogodzie i życzyłem niskiego pułapu i niskich chmur. Niestety dziś mieliśmy znowu pogodę cudowną i bardzo czyste niebo, ale nie mieliśmy lotników. Oczywiście musieli być zajęci gdzie indziej. Wszystkie znaki na ziemi i niebie przemawiają za tym, że musieli być zajęci bardzo daleko od nas, nie w tej części frontu i przypuszczam, że teraz mniej ich tu będzie, że tam będą mieli dużo roboty, z każdym dniem więcej, no a jak na tę małą ilość, jaka tu zostanie, przyjdzie jeszcze niski pułap i chmurne dni, to naprawdę, nie mamy się czego obawiać.
Jak zwykle rozpoczynam dzisiejszą pogwarkę od omówienia komunikatu wojennego Dowództwa Obrony Warszawy.
Otóż już w pierwszym zdaniu tego komunikatu spotykamy się z określeniem ognia artyleryjskiego, który Warszawa przeżywała w ciągu, dnia dzisiejszego i którym była obrzucana. Ogień ten określony został jako ogień nękający. Zapewne obywatele Warszawy są zainteresowani, co oznacza ta nazwa? Jeśli jest ogień nękający, to może są i inne rodzaje ogni? Otóż tak jest w istocie. Ogień artyleryjski bywa różnego rodzaju, a przede wszystkim dzieli się na dwa zasadnicze rodzaje: na ognie obrony i ognie natarcia.
Ognie obrony, jak to z samej nazwy wynika, stosowane są wtedy, kiedy samemu się jest w obronie, a przeciwnik naciera: Kiedy sami jesteśmy w obronie, to artyleria nasza najpierw używa ogni dalszych, ogni tzw. wzbraniających, to znaczy strzela wtedy, kiedy przeciwnika jeszcze nie widzi, ale kiedy przypuszcza, że on w pewnych miejscach może się skupiać albo rozwijać; wówczas na te przypuszczalne, skupienia nieprzyjaciela skierowuje się ogień artyleryjski, który nazywa się ogniem wzbraniającym.
Później następuje chwila, kiedy nieprzyjaciela już widać, kiedy można go obserwować, kiedy już jest w polu widzenia. Wówczas rozpoczyna się tak zwany ogień obserwowany, przez cały czas kierowany przez obserwatora.
Wreszcie ogień obserwowany przechodzi w ogień zaporowy, a więc już dawany na bliską metę, na tę bliską przestrzeń, z której nieprzyjaciel poderwać się chce do zdecydowanego natarcia.
Są to więc tak zwane ognie obrony i, jak widzimy, w tych ogniach obrony nie ma ognia nękającego. Jest on bowiem w drugim rodzaju ogni, mianowice w ogniach natarcia.
Otóż zasadniczym ogniem natarcia jest przygotowanie artyleryjskie własnego natarcia. A więc jeżeli oddziały własne mają wyruszyć do natarcia, to artyleria przedtem przygotowuje teren, a więc obrzuca przeciwnika ogniem artyleryjskim, a później w miarę rozwijania się naszego natarcia współpracuje z piechotą, obrzucając te cele, których sobie nasza piechota życzy dla złamania oporu piechoty przeciwnika. Takie jest więc w tych ogniach natarcia zasadnicze przygotowanie artyleryjskie, a później idzie właśnie ogień nękający. Jeśli więc chcemy, aby nieprzyjaciela zdeprymować, żeby go złamać moralnie, żeby go trzymać w nieustannym napięciu, to wówczas stale trzymamy go pod ogniem artyleryjskim, strzelamy raz tu, raz tam, tak, aby go w tym napięciu nieustannie trzymać.
Otóż dzisiaj mieliśmy właśnie ze strony przeciwnika taki ogień nękający na Warszawę. Co chwila nieprzyjaciel oddaje szereg strzałów, baterie jego grają trzymając Warszawę pod ogniem nękającym. Czy jednak nieprzyjaciel zdoła Warszawę złamać moralnie? Trudno się z tym zgodzić. Sądzę i wszyscy sądzimy, że nieprzyjaciel daleki jest od tego celu, jaki chciałby osiągnąć. Przy tej sposobności należy podkreślić, że w ogóle ogień artyleryjski ma na celu głównie moralne zniszczenie przeciwnika. W polu, kiedy podsuwa się natarcie, kiedy ogień artyleryjski bije szrapnelami, wówczas niszczy on żywą siłę przeciwnika. W miejscu jednak ufortyfikowanym, a więc przy stałej obronie, tak jak teraz Warszawa jest ufortyfikowana i gdzie jej same mury stanowią pewnego rodzaju fortyfikację, bo przecież każda kamienica .jest fortyfikacją przed ogniem artyleryjskim - to działanie jego jest przede wszystkim natury moralnej, gdyż ogień artyleryjski nie jest w stanie tych wszystkich fortyfikacji zburzyć całkowicie. W czasie wojny światowej, jak wiemy z historii, ognie, takie, mające na celu złamanie przeciwnika, ognie huraganowe, które dzisiaj nazywają się ogniami nawałowymi, trwały po kilkanaście, kilkadziesiąt godzin, często po kilka dni bez przerwy, dniem i nocą. Sam przeżyłem w szeregach I Brygady pod Kostiuchnówką w 1916 r. tak zwany ogień huraganowy, który trwał od 6 rano do 6 wieczór z niezmienną siłą, gdzie kilkanaście baterii biło na najdrobniejszy odcinek, gdzie trwało się w okopach wśród nieustannych błysków ognia, w nieustannych eksplozjach, gdzie było szaro od dymu i kurzu. A jednak załoga schroniona w schronach, tak zwanych lisich jamach, trwała. Wystawiało się tylko posterunki obserwacyjne i strat nie było prawie żadnych. Chodziło tylko o złamanie moralne. No, ale tego ani wtedy, ani później nie udało się nieprzyjacielowi osiągnąć. Żołnierza Piłsudskiego trudno było złamać moralnie.
Otóż i dzisiaj tak samo nieprzyjaciel, stara się tak zwanym ogniem nękającym zdeprymować Warszawę i trzeba przyznać, że naszej artylerii nie udaje się mu w tej robocie przeszkodzić, z tej prostej przyczyny, że te baterie niemieckie są zmotoryzowane. Oddawszy kilkanaście strzałów przerzucają się na inne miejsce na odległość 500-1000 metrów lub półtora kilometra i tam znowu zaczynają funkcjonować. W ten sposób, zanim nasi obserwatorzy chwycą te punkty, z których nieprzyjacielska artyleria strzela, zanim skierują tam ogień własnych baterii, aby je zniszczyć - już one tymczasem przenoszą się na inne miejsce. I dlatego też mieliśmy cały czas ten ogień, choć prędzej czy później baterie te będą musiały ognia zaprzestać, bo nasza artyleria obrzydzi im życie.
Z kolei chciałbym udzielić mieszkańcom Warszawy kilku wskazówek praktycznych, jak się zachować wobec, tego ognia artyleryjskiego. Jest to zupełnie inna sprawa niż z bombami. Bomba idzie z góry, bomba - jak mówiłem wielokrotnie - ma charakter przypadkowy, to znaczy uderzenie jej jest kwestią przypadku. Trudno się przed nią uchronić i powiedzieć, że tu i tu jest bezpieczne miejsce przed nią. Gdzie trafi - to wola Boska.
Ale przed ogniem artyleryjskim jest stosunkowo bardzo nietrudno uchronić się. Nieprzyjaciel strzela granatami, które przy zetknięciu się z przeszkodą natychmiast wybuchają; nie wiercą tak głęboko jak bomby, które mając zapalnik opóźniający, przeszywają cały szereg ścian czy murów i dopiero gdzieś głęboko wybuchają, kiedy zapalnik zadziała. Granaty jednak temperowane są na bardzo wczesny zapalnik, wybuchając natychmiast przy uderzeniu. Stąd też wystarczy, jeżeli warszawiacy oddzieleni będą od kierunku strzału jedną lub dwiema ścianami, trzema ewentualnie - i już są bezpieczni, bo granat zaraz na pierwszej ścianie rozrywa się. Więc jeżeli się jest za drugą ścianą, w drugim pokoju, to jest się zupełnie bezpiecznym.
Poza tym nieprzyjaciel strzela granatami temperowanymi na szrapnele, które rozrywają się w powietrzu,, obrzucając odłamkami. Tego rodzaju pociski skierowane są na cele żywe, na ludzi, a nie na niszczenie oporu fortyfikacji. Otóż w tym wypadku, kiedy pociski te zupełnie wyraźnie są skierowane na ludzi Warszawy, trzeba starać się zejść niżej, na I piętro- lub parter, dlatego że pociski uderzają przede wszystkim w górne piętra, 3, 4, 5. Każdy bowiem pocisk ma swój tor i żeby trafić w to miejsce, na które go artylerzysta nastawił, musi iść górą, obniżając się stopniowo. Kiedy po drodze spotyka najwyższe punkty - uderza w nie, rozbija się i eksploduje. W tych warunkach z góry można powiedzieć, że z chwilą kiedy rozpoczyna się ogień artyleryjski, to oczywiście nie wszyscy mieszkańcy Warszawy, ale ci, którzy orientują się, że właśnie na ich część miasta i na ich dzielnicę zaczyna być kierowany ogień artyleryjski - winni starać się zejść niżej, na I piętro lub parter, gdzie już jest prawie zupełnie bezpiecznie, bo w tym gęstym zabudowaniu pocisk, ze względu na swój tor, nigdy nie może naraz obniżyć się tak, aby nie ruszywszy kamienicy sąsiedniej, uderzyć w parter czy I piętro po drugiej stronie ulicy. Gdyby to były moździerze, gdyby to były pociski artyleryjskie o torze stromym - to byłoby zupełnie co innego.
Otóż przede wszystkim trzeba zorientować się, z jakiego kierunku idą te pociski, ustalić, gdzie mniej więcej artyleria nieprzyjacielska stoi, i wówczas taki pokój oddzielony jedną lub dwiema ścianami od kierunku pocisku, ewentualnie trzema ścianami, bo pocisk nigdy nie przebije więcej ścian niż jedną - spokojnie zająć.
Jak widzimy więc, przed ogniem artyleryjskim jest stosunkowo łatwo się uchronić i nie jest on tak groźny, jak to wygląda z huków, eksplozji, które nieustannie rozlegają się na mieście.
Przeciwnik więc stara się, jak powiadam, tym nękającym ogniem złamać Warszawę. Sądzi, że mu się to już udało, że może przeraził i obezwładnił mieszkańców Warszawy. Rozrzucił nawet odezwy, w których powiada, że jeżeli warszawianie nie zaprzestaną oporu, wówczas zaczną strzelać na miasto, tak jakby do tej pory nie ostrzeliwali Warszawy, tylko Londyn i Paryż, a nam dawali spokój. Od szeregu dni pociski artyleryjskie burzą miasto, i to, że nam się obiecuje nie strzelać - wcale nam do szczęścia nie jest potrzebne. Dziwne, jak ten naród nie ma wyczucia psychiki ludzkiej.
Ale wracajmy do komunikatu. Otóż w następnym zdaniu komunikat Dowództwa Obrony Warszawy powiada, że na Woli, a więc w grupie płk. Porwita, znowu odparto szereg natarć nieprzyjacielskich. Były wypady wzajemne, strzelanina, ruch. W czasie tych walk zniszczyliśmy 1 czołg, 1 ciężki karabin maszynowy. W pewnym momencie walka byłą tam tak zażarta, tocząc się na odległość 300 metrów, że Niemcy musieli zostawić własnych poległych na przedpolu. Znów należy skonstatować, że tam gdzie nie ma lotnictwa, lub tam, gdzie żołnierze od tego deprymującego działania lotnictwa potrafią się otrząsnąć, tam piechocie niemieckiej niełatwo jest coś zrobić. Wygląda na to, że chociaż piechota niemiecka jest dobra, nasza jednak jest jeszcze lepsza.
Pysznie spisała się Praga w dniu dzisiejszym. Jak już mówiłem wczoraj, kiedy byłem na tym odcinku, poszczególni dowódcy opowiadali mi, jak bardzo dobrze wpłynął na nastrój żołnierzy, zmęczonych dotychczasowym odwrotem, ten zastrzyk świeżej krwi w postaci ochotników. Ogromnie się tam nastrój podniósł. Być może, że ci ochotnicy gorzej strzelają, ale za to mają znakomity humor, są pełni entuzjazmu i tam gdzie zostali przydzieleni do oddziałów, od razu wytworzyła się inna atmosfera, od razu nastrój wyraźnie się poprawił.
Otóż Praga, jak powiadam, miała bardzo ładny dzień. Aż Warszawie może być przykro. Bo, proszę Państwa, samemu wyskoczyć na Niemców, nabić ich, wziąć stukilkunastu jeńców, kilku oficerów, jednego podpułkownika - to już efekt taktyczny całkiem dobry. Tak że można powiedzieć, iż jest bardzo dobrze. Tu na pewno piechota górowała.
Zakończę na pogodzie. No, lało, chwała Bogu, lało. Jest to nam potrzebne, oczywiście wiemy dlaczego. Lotnicy nie będą nam uprzykrzać życia. Ale jutro - bez względu na to, czy będzie pogoda, czy nie - Warszawa zapewne będzie miała gorący dzień, może nie bardziej gorący niż dzisiaj, ale w każdym bądź razie trzeba się nań przygotować, aby potem, kiedy się już to skończy, kiedy Warszawa przejdzie do historii z tytułu swoich walk, żeby było o czym mówić, według tych wierszowanych słów: „wsparci na mieczach rycerze stali i o przewagach w boju rozpowiadali"... Niedługi już jest i ten czas, w którym Warszawa będzie sobie o tej historii gwarzyła, opowiadając jak to było w czasie tych bojów i walk i jak to każdy był bohater...
Chciałbym radiosłuchaczy przeprosić za to, iż nie dotrzymaliśmy, normalnych terminów, że o 10.00 nie skomentowałem komunikatu wojennego jak co dnia. Po pierwsze dlatego, że tego komunikatu jeszcze nie było, więc nie mogłem go komentować. A po drugie, z całego szeregu innych przyczyn.
Otóż komunikatu nie było i nie ma go jeszcze do tej pory. Nie zredagowałem go, ale nie dlatego, żeby komunikat ten był zły, tylko właśnie odwrotnie - dlatego, że zapowiada się bardzo dobrze i tak byliśmy wszyscy zajęci, ażeby wpłynąć na jego dobroć, na tę jego pomyślność, że ani zredagować, ani też [zniekształcenia]... więcej powiem... [zniekształcenia].
Więcej powiem, że w godzinach rannych, między dziesiątą, komunikat zostanie normalnie przeczytany, podany do wiadomości publicznej, więc skomentuję go i podam te wiadomości szersze, które [!] zwykle się w komunikacie nie podaje, a które są dla nas żyjących na froncie w Warszawie bardzo ważne i bardzo interesujące.
Noc, zdaje się, będziemy mieli na całym obszarze w mieście spokojną, no, a poza Warszawą będziemy ją mieli także spokojną. Dobranoc.
Jak zwykle zaczynam od spraw najbliższych i najbardziej nas obchodzących. Otóż komunikat dzisiejszy DOW mówi, że na wschodnim odcinku frontu a więc na Pradze, w ciągu nocy i w ciągu dnia szły bardzo ostre natarcia z bardzo silnym poparciem artylerii. Wszystkie natarcia zostały odparte, wzięto jeńców, 3 oficerów, a oddziały nie tylko broniły się, ale wypadały, aby niszczyć przeciwnika.
Na zachodnim, odcinku nie ma nacisku nieprzyjaciela, natomiast jest nacisk nasz. Wypieramy z bliskiego przedpola nieprzyjaciela i rozszerzamy tam pierścień obrony Warszawy. W walkach tych zdobyto samochód pancerny z armatką.
To, że na zachodzie nieprzyjaciel nie naciska, a że odwrotnie my tam jesteśmy w akcji ofensywnej, jest to w ścisłym związku z sytuacją na zachód od Warszawy, układającą się coraz pomyślniej.
Artyleria po wczorajszym, bardzo gorącym dla Warszawy dniu, bardzo silnie pracowała w nocy, zwłaszcza na odcinku Pragi, gdzie szły nocne natarcia. Pracowała tam artyleria wyrządzając poważne straty miastu. Natomiast cały dzień dzisiejszy - to sielanka. Dopiero pod wieczór zaczęły 2 ciężkie działa pracować i obrzucać miasto pociskami, ale to już pod wieczór o dość późnej godzinie.
Działa te, jak i aktywność przeciwnika - wiemy o tym - jest umiejscowiona na wschodzie Warszawy, na Pradze. Tam jeszcze porządku nie zdołaliśmy zrobić, ale zrobimy go. Zanim jednak to nastąpi, mogą te działa jeszcze grać. Nie należy więc dzisiejszym spokojem, dzisiejszą sielanką dać się ukołysać. Trzeba być przygotowanym na to, że mogą być jeszcze ciężkie godziny, ale przetrwaliśmy już wczorajszy dzień, przetrwaliśmy już 12 dni, przetrwaliśmy naloty, bomby, przetrwaliśmy ciężkie granaty i szrapnelogranaty, no i Warszawa jakoś nie traci dobrej miny.
Trzeba przyznać, że bardzo dużo znaczy ta dobra mina i nie tylko u nas, ale w całym świecie. Otóż tej dobrej minie naszej chcą zaprzeczyć Niemcy.
Przedwczoraj, sądząc, że ogniem artyleryjskim i akcją, skierowaną na miasto, złamali ducha Warszawy i jej obronę, przysłali parlamentariusza i tego parlamentariusza dowództwo nasze nawet nie przyjęło. Po prostu nie interesowało dowództwa, czego sobie ten pan życzy. Przyznam się, że ja bym się zapytał. A nuż się chcieli poddać? W każdym razie nie przyjęto go i wcale z nim nie rozmawiano i na tym się skończyło.
Wczoraj natomiast myśmy rzeczywiście prosili o tego parlamentariusza. Sprawę tę szczegółowo omawialiśmy z Prezydentem Starzyńskim. Chodziło przecież o dyplomatów, o tych członków korpusu dyplomatycznego, którzy pragną wydostać się z Warszawy, tak nieprzyjemnie ostrzeliwanej.
Dziś w urzędowym komunikacie wojskowym Niemcy podali, że Warszawa wysłała parlamentariusza, nie mówiąc nic o tym, co było celem wysłania tego parlamentariusza, jak gdyby wynikało z tego, że co najmniej Warszawa jest już złamana i ma jakieś zamiary dla Niemców korzystne. Rozrzucali ulotkę, że Warszawa poddała się i że wobec tego niech wojsko się podda. No, ale Warszawa może spokojnie odpowiedzieć jak w znanej piosence: ja mam czas, ja poczekam...
A teraz sytuacja ogólna wojskowa i polityczna. Najpierw chciałbym mówić o sytuacji wojskowej. Otóż dzisiejszy komunikat urzędowy niemiecki podaje bardzo ważną rzecz. Mianowicie expresis verbis wyraźnie powiada, że broń lotnicza i artyleria przeciwlotnicza wykonały te zadania, jakie im postawiono na wschodzie. Liczne jednostki lotnicze oraz artyleria przeciwlotnicza zostały wycofane i stoją do dyspozycji dla wykonania innych zadań.
Stwierdzenie przez urzędowy komunikat dowództwa niemieckiego, że lotnictwo i artyleria przeciwlotnicza ze wschodu, a więc z Polski, zostały wycofane, nie powiem, żeby było rzeczą nieprzyjemną. Widocznie tam na zachodzie bardzo potrzeba tego lotnictwa, a musimy pamiętać, że tam na zachodzie połączone siły lotnicze francusko-angielskie to jest coś, to jest bardzo poważna siła.
Pamiętam, jak w tygodniach i w miesiącach przedwojennych obliczali wszyscy spece, ile to tysięcy aparatów mogą wystawić Niemcy wraz z Włochami i ile przeciw nim mogą wystawić Francja i Anglia. Wynikało z tych obliczeń, że jeżeli Włochy i Niemcy będą miały, przypuśćmy, 6000 aparatów, to Francja i Anglia będą miały 7-8000. Teraz tych włoskich aparatów nie ma i oni bidule są tylko z tym, co mają sami, a trzeba pamiętać, że to lotnictwo było już od dwu tygodni w akcji, że niewiele, ale coś tam koło setki, albo powyżej strącono na polską ziemię, trzeba pamiętać, że te maszyny zostały mocno nadwerężone, że stracili sporo aparatów, że sprzęt im się zużył, bo przecież wszystko, co mieli, to rzucili na nas, na wschód i teraz muszą wycofać te aparaty, aby stawić czoło połączonemu lotnictwu Francji i Anglii. Teraz się tam spotkają. Można sądzić, że lotnictwo francusko-angielskie weźmie odwet, bo stosunek sił będzie akurat taki, jak stosunek sił lotniczych niemieckich do naszych.
A teraz chciałbym powiedzieć kilka słów o sytuacji politycznej ogólnej.
Został odczytany przez Polskie Radio komunikat urzędowy, mówiący o tym, że rząd rosyjski, rząd sowiecki w deklaracji premiera Mołotowa oświadczył, że zachowuje stanowisko neutralne wobec wojny polsko-niemieckiej. Pomimo to jednak oddziały rosyjskie zajęły część polskiego terytorium pogranicznego. Wobec tego oświadczenia o neutralności sowieckiej armia polska nie prowadzi akcji wojennej przeciw armii sowieckiej, natomiast rząd polski założył protest przeciw naruszeniu granicy.
Co z tego wynika? Wynika z tego, że Rosjanie po prostu uwierzyli Berlinowi, że nas w ogóle już nie ma. Niemcy bardzo często w swojej historii w różnych wojnach, zbyt szybko dochodzą do przekonania, że w ogóle przeciwnika już nie ma. Tak było w końcu sierpnia i pierwszych dniach września 1914 roku: armia francuska nie istniała. Meldunki wszystkich dowódców dywizji, korpusów, armii do Głównej Kwatery wysyłane mówiły, że przeciwnik leży rozbity, rozgromiony, że teraz tylko pościg zwycięski należy rozpocząć, że siły francuskie w ogóle już nie istnieją. Takie jeden za drugim szły meldunki do Głównej Kwatery, no i niespodzianka spotkała ich bardzo bolesna i bardzo ciężka.
To jest taka analogia, że niby i my również nie istniejemy i jesteśmy w komunikatach niemieckich rozbici i że w ogóle nas już nie ma. Znów tak są upojeni tymi zwycięstwami i znów może być bardzo bolesna dla nich niespodzianka.
Otóż z tego wszystkiego wynika, że Rosja po prostu uwierzyła, że jesteśmy już rzeczywiście wykończeni przez Niemców; no a przecież tu godzina za godziną przynoszą właśnie w tym momencie bardzo silną niespodziankę. Oto bowiem wczoraj odnieśliśmy poważny sukces na froncie południowo-wschodnim. Tam pod Lwowem wzięliśmy 5000 jeńców i 100 czołgów. To jest duża rzecz przy tych siłach, jakie zostały zaangażowane. Rząd ani myśli opuszczać terytorium polskiego. Rząd gwałtownie zaprotestował przeciw wykorzystaniu tej sytuacji, jaką Rosja zapragnęła wykorzystać. Za tym poszła Anglia i Francja, a pamiętajmy o tym, że Polska jest sprzymierzona z Anglią, że to przymierze wyraźnie określa, że jeżeli jakakolwiek, agresja, z jakiejkolwiek strony spotka Polskę i Anglię, natychmiast przymierze zostanie uruchomione i wszystkie konsekwencje tego przymierza. A więc agresja Rosji na Polskę - to wojna z Anglią, to wojna z Francją, to wojna z Rumunią, boć mamy z Rumunią przymierze przeciwrosyjskie. Czy do takich konsekwencji Rosja chciała doprowadzić jest więcej niż bardzo wątpliwe. Można się spodziewać, że znowu godziny następne przyniosą zwrot sytuacji, przyniosą nowe odmiany tej ciągłej zmiennej historii, która rozpoczęła się dni temu osiemnaście.
Wojna trwa. Raz zakręcone koło historii obraca się coraz szybciej, tworząc wir coraz większy. W ten wir wpadają, toną coraz to inne narody, coraz to nowe państwa i będą dalej wpadały, boć przecież nie są czym innym, jak częścią procesu historycznego. Proces ten jest bolesny. W męce i trudzie, we krwi i wysiłku odbywa się, ale jest to proces konieczny. Proces konieczny, aby do prowadzić do rezultatu końcowego, a tym rezultatem musi być zwycięstwo. Zwycięstwo prawdy nad złem, prawa nad bezprawiem, siły nad przemocą i dla tego zwycięstwa warto żyć, warto wydobyć z siebie wszystkie siły, jakie człowiek z siebie wydobyć jest w stanie.
Jak zwykle, tak i dziś wieczorem rozpocznę od omówienia komunikatu Dowództwa Obrony Warszawy. Jest on dziś lakoniczny i właściwie z małymi zmianami powtarza tę samą sytuację, która była w dniu wczorajszym.
A więc już trzeci dzień na Pragę idą, zarówno w dzień jak i w nocy, silne natarcia nieprzyjaciela. W ciągu doby dzisiejszej były one kierowane zwłaszcza z kierunku północnego, ale jak do tej pory wszystkie natarcia ostatnich trzech dni zostały krwawo odparte przez naszych obrońców. Powtórzyło się przy tym to sarno znowu, co wczoraj i przedwczoraj, wykazując, że nasza obrona nie jest obroną bierną, lecz obroną czynną. Natarcie nieprzyjaciela odrzucamy i kiedy jest rozbity pod naszym ogniem - wówczas wypadamy, gonimy go i odrzucamy do jego stanowisk wyjściowych. Staramy się więc - jak dobre wojsko - zapanować na przedpolu, pokazać przeciwnikowi, że nie tylko bronimy się, ale potrafimy sami zadać cios i uderzenie.
Na zachodnim odcinku Warszawy zupełnie wyraźnie zadajemy te ciosy, posuwając się naprzód. Zwalczamy opór przeciwnika, akcja tam trwa. Nie mogę niestety podać szczegółów tej akcji jest ona w toku, rozwija się. To co jest podawane w meldunkach dowódców ma charakter specjalny: mówi się w nich o takich czy innych związkach, o takich czy innych trudnościach, o takich czy innych sukcesach terenowych, czy innych zagadnieniach, interesujących przede wszystkim tego, kto prowadzi bój, kto prowadzi walkę.
Dowódcy w takich chwilach nie mają czasu na składanie szczegółowych meldunków, z których można by wyłowić to, co nas najbardziej interesuje, a więc hart, bohaterstwo i wysiłek żołnierzy walczących wokół Warszawy. Historia kiedyś wszystko to opisze, poda wszystko dokładnie i szczegółowo, ale teraz musimy jeszcze poczekać choć przez chwilę, aby można było wydobyć od zmęczonych oficerów, spędzających bezsenne noce na odcinkach, maszerujących i bijących się, te szczegóły, które tak bardzo Warszawę interesują, boć to przecież jej żołnierze, jej krew z krwi, boć to przecież .jej synowie.
Tak więc Warszawa, można powiedzieć, stała się centralnym ośrodkiem walk w kraju. Jakkolwiek mamy jeszcze duże siły na całym obszarze, mamy duże siły w Modlinie, Brześciu, Lwowie i na zachód od Warszawy w rejonie Łowicza i Kutna, mimo to Warszawa jest tym centralnym punktem, wokół którego skupiają się wysiłki nieprzyjaciela. Zarówno ze względów politycznych, jak i ze względów moralnych posiadanie Warszawy jest niezmiernie ważną rzeczą dla przeciwnika. Tak jest już zawsze. Zaszczyt to być mieszkańcem stolicy, ale przychodzą chwile, że na niejednym warszawiaku skóra cierpnie na myśl o tym zaszczycie. No, ale trudno, trzeba się na to przygotować, że to przecież nie koniec, że jeszcze mogą być dni, w których ten zaszczyt da się jeszcze bardziej we znaki. Na wojnie, jak na wojnie. Masz chwile spokoju, chwile ciszy, chwile prawie że sielanki. Jeżeli one następują - należy je natychmiast wykorzystać. W takich dniach cichych i w takich cichych godzinach, kiedy jest prawie normalny ruch na ulicach Warszawy, kiedy sklepy są pootwierane, należy to wszystko, czego potrzeba do normalnego życia w tych właśnie godzinach pozałatwiać, w tych cichych momentach wszystko sobie urządzić. Bo przecież nic nie jest wiadome. Na wojnie jest cisza, spokój, sielanka, słońce czy cichy bezwietrzny dzień, a nagle w jednej sekundzie, w jednej minucie robi się piekło, biją granaty, huk rozrywa powietrze, pękają mury. Jedna sekunda wystarczy, aby ogień zaczął bić w domy Warszawy. Trzeba więc być na to przygotowanym, trzeba o tym pamiętać, trzeba wybiegać myślą naprzód, żeby przygotować się, żeby nie było żadnych niespodzianek, żeby mieć wszystko co potrzeba, aby można było znowu przeżyć długie godziny czy krótkie pod ogniem nieprzyjaciela. Wszystkie obliczenia w czasie na normalny język pokojowy tłumaczone - zawodzą podczas wojny. Wszystko zawodzi, wszystko zmienia się w tempie błyskawicznym.
Jakże inaczej Warszawa wyglądała jeszcze przed trzema tygodniami: pełna gwaru, świateł, podniecenia raczej radosnego, wyczekująca trochę dziecinnie tego czegoś nieznanego, tego jakiegoś nowego dreszczyku. No, to go ma.... Jak dzisiaj wygląda Warszawa w porównaniu do stanu sprzed trzech tygodni - wszyscy wiemy. Oto są zmienne dni, oto są zmienne godziny wojny i dlatego nie należy cieszyć się, że dzisiejszy dzień minął spokojnie, że minął spokojnie dzień wczorajszy i że spokój panuje.
Nie straszę, nie mówię, że to musi nastąpić, bo może być, że już nie usłyszymy granatów pękających na murach Warszawy, może być, że już ani jedna bomba nie spadnie na domy warszawskie, ale ponieważ jest wojna - należy się zawsze przygotować na rzeczy nawet najgorsze, a więc na to, że jeszcze może być to samo, że może się to jeszcze wrócić. Nie przewiduję bomb lotniczych, może pojawi się jeden czy dwa samoloty - może się i pod tym względem zmieni - ale znowu dzisiejszy komunikat niemiecki powiada, że udział broni lotniczej na froncie wschodnim nie jest już więcej potrzebny. Po raz drugi Niemcy sami stwierdzają, że lotnictwo musiało pójść na zachód, a więc tam jest potrzebne, bo tam musi być potrzebne.
Trzeba jeszcze wziąć i to pod uwagę, że lotnictwa używa się przede wszystkim na froncie głównym, a w tej chwili Polska stalą się już frontem drugorzędnym i drugoplanowym wobec frontu, zachodniego. Na froncie głównym potrzeba lotnictwa, bo to jest broń niezmiernie kosztowna, prawie że luksusowa, której trzeba używać na coś, co musi być zwalczone, przełamane, lub co musi być obronione. Musimy pamiętać o tym, że broń lotnicza wymaga olbrzymich ilości benzyny i to nie zwykłej mieszanki, jakiej używa się do samochodów, ale mieszanki różnego rodzaju, specjalnej, gdyż często różnego typu maszyny używają dla siebie mieszanek specjalnego gatunku. W tych warunkach kwestia dowozu benzyny, kwestia baz zaopatrzenia, rozbudowa ich na tyłach poza frontem w celu szybkiego dostarczenia paliwa - jest niezmiernie ważną rzeczą. Z tą więc chwilą, kiedy lotnictwo niemieckie ma uderzyć na froncie głównym, na zachodzie - wszystko to musi być przygotowane i zmontowane. Jest to wielki wysiłek organizacyjny i nie można tych rzeczy przygotowywać z dnia na dzień. Z tą więc chwilą, kiedy lotnictwo poszło na zachód - nie może być znów przerzucone na wschód ze względów zaopatrzeniowych, tak że można prawie na pewno powiedzieć, że bomb lotniczych mamy prawo już się nie spodziewać. Jak mówiło się w czasie wojny światowej - nie „gebirują" się już nam.
Ognia artyleryjskiego jednak takiego, jaki już mieliśmy, może nieco silniejszego, może nawet bardzo silnego - możemy się natomiast jeszcze spodziewać i musimy się na to przygotować. Wprawdzie ten ogień artyleryjski, jak wiemy, specjalnych szkód w ludziach nie powoduje, niszczy nam jednak mury i niszczy dobytek. Poza tym bardzo męczy psychicznie i dlatego nazywa się ogniem nękającym. Toteż trzeba być na to przygotowanym i ciągle trzeba zdobywać się na hart ducha. Trzeba tępić objawy znużenia i zmęczenia zupełnie zresztą zrozumiałego. Przecież cała siła człowieka i cała siła narodu przede wszystkim wykazuje się w złych chwilach. Cóż z tego, że Warszawa była pełna animuszu, że cały szereg ludzi był pełen, bohaterskich słów w dniach, kiedy niebo było czyste, kiedy z niego nie padały straszliwe gromy i łoskot bomb, kiedy tramwaje chodziły, kiedy cukiernie były otwarte, kiedy człowiek szedł, spokojnie do łóżka wiedząc, że rano obudzi się, zje śniadanie i to gorące, pójdzie do biura, załatwi taką czy inną sprawę i będzie sobie ploteczki opowiadał. Mówiło się wtedy górnie o wielkich rzeczach, o wielkich zadaniach, o sile, o harcie ducha; o gotowości, o walce... Przecież to obowiązuje - noblesse oblige Więc teraz, kiedy przeżywamy właśnie ciężkie chwile, kiedy, realizują się te wielkie dziejowe chwile - trzeba być konsekwentnym, i trzeba z siebie wydobyć ten hart i tę męską postawę. Dlatego właśnie, że jest tak ciężko, że są złe chwile, bo właśnie na złe chwile potrzebne są silne i mocne charaktery. Toteż niech ci, którzy są znużeni, którzy prędzej się męczą, niech się silniej chwycą w garść i niech pamiętają o tym, że od tego hartu i od tej siły wytrwania zależy może czasem więcej, niż od ilości tanków, ilości aparatów lotniczych, benzyny czy samochodów pancernych.
Przejdę pokrótce do sytuacji ogólnej. Mamy ją już wyraźnie zarysowaną. Jasno widać, że mamy do czynienia z dwoma zachłannymi i zaborczymi imperializmami, które bez względu na wszelkie najbardziej elementarne nakazy moralne, brutalnie dążą do zrealizowania swoich celów.
Z tymi imperializmami nie tylko my Polacy i nie tylko Polska ma do czynienia. Możemy sobie wyobrazić, co się wczoraj działo na Litwie, Łotwie, Estonii i Finlandii, kiedy dowiedziano się w stolicach tych państw, w miastach tych krajów, że oto Rosja odwróciła się od dalekiego wschodu i idzie na zachód, pragnąc tu swoją ekspansję rozszerzać. Przecież te wszystkie państwa wiedzą, że Bałtyk to stokroć ważniejsze zagadnienie dla Rosji niż kilkanaście czy kilkadziesiąt powiatów na Białej Rusi, Wołyniu, Polesiu czy Podlasiu. Toteż mróz musiał przejść po kościach tych ludzi. Zdają sobie oni dobrze sprawę, że ten wir raz zakręcony, coraz większe koła, coraz większe promienie zakreśla i wciąga powoli w swą głąb ich narody i ich państwa. Oczywiście będą się one broniły, wejdą w ten-wir, będą się biły i broniły tak jak Polska, bo - jak powiedział Mussolini: „granic się nie dyskutuje, lecz bije się o nie"!
Spójrzmy teraz na zachód. Tam jest drugi imperializm jeszcze bardziej zaborczy, jeszcze bardziej brutalny. Przecież i tam na zachodzie szykują się niespodzianki, przecież i tam nie rozpoczęła się jeszcze ta rozgrywka, jaka była w ostatnich tygodniach i dniach na naszych ziemiach. I tam jest wiele państw i narodów drobnych, małych, pracowitych, żyjących w spokoju, nikomu nie zawadzających. I tam jest wielu ludzi spokojnych, pracowitych, uczciwych, rzetelnych, chcących żyć ze wszystkimi w spokoju i w zgodzie, którzy mają prawo do życia. Ale i oni też wejdą w ten wir i oni zostaną tym wirem pociągnięci, aż się to wszystko splecie, aż się to wszystko złączy w walce dwu światów.
Mamy więc do czynienia z dwoma imperializmami. Być może, że pozawierały one między sobą jakieś tajne, czy jawne traktaty o takim, czy innym podziale interesów, o takim czy innym podziale wpływów. Historia zna takie traktaty. Znamy przecież taki traktat brzeski z roku 1918, znamy traktat bukareszteński, ale możemy powiedzieć, że zna je tylko historia. Jakieś dysertacje doktorskie drukuje się o tych traktatach, świat jednak i ludzie dawno już o nich zapomnieli. Przeminęły z wiatrem, z wiatrem historii, śladu po nich nie pozostało. Tak i po tych traktatach, które gdzieś, ktoś na czyjąś szkodę i krzywdę zawiera, śladu nie pozostanie, bowiem trwałe jest tylko to, co ma podstawę moralną.
Dlatego też, choć gromy biją w nasze dachy, choć płomienie pożarów wzbijają się złowrogimi językami ku górze, chociaż idzie taka nawałnica, że ziemia drży - możemy spać spokojnie. Nie jesteśmy sami. Oto przedwczoraj BBC - angielska radiofonia - przesłała walczącej Warszawie następujące słowa: „Cały świat podziwia waszą odwagę. Raz jeszcze Polska stała się ofiarą zaborczego najazdu sąsiadów. Raz jeszcze Polska przez bohaterską walkę stała się chorążym wolności w Europie. My, wasi sprzymierzeńcy, walczyć będziemy o przywrócenie waszej wolności. Prosimy - jeżeli to jest możliwe - odpowiedzcie nam na ten apel jeszcze dzisiejszej nocy. Ze stacji JPZ 71, 70 kilocykli.
Odpowiadamy. Nie jesteśmy sami. Jesteśmy, jak powiedział minister Beck - w dobrym, przyzwoitym towarzystwie.
Przed chwilą Warszawa usłyszała komunikat wojenny Dowództwa Obrony Warszawy- Usłyszała go nie tylko Warszawa, usłyszał go cały świat, albowiem słowa, które stąd idą z Polskiego Radia, idą przez krótkofalówki i obejmują prawie całą kulę ziemską.
Komunikat dzisiejszy mówi, że na przedpolu zachodnim posunęliśmy się naprzód, nabraliśmy znowu więcej powietrza. Odczuła to zaraz Warszawa. Wszyscy wiemy, iż dzisiaj na aprowizacji zyskaliśmy bardzo; każde posunięcie się naprzód naszych oddziałów pod tym względem bardzo sytuację Warszawy poprawia.
Na odcinku tym umocniliśmy się i tam rozpoczęły się walki. Nacieraliśmy na ugrupowania czołgów, które zmuszone zostały do cofnięcia się. Tam też doszła do głosu nasza kawaleria. Jest to w związku z nawiązaniem łączności oddziałów Warszawy z oddziałami idącymi od zachodu. Kawaleria nasza niszczyła i rozpędzała zgrupowania oddziałów zmotoryzowanych, świetnie się spisując.
Na Pradze znowu odparliśmy wszystkie natarcia. Pod Utratą oddziały niemieckie po silnym przygotowaniu artyleryjskim przeszły do szturmu na bagnety. I znowu okazało się - jak już wielokrotnie - że tam, gdzie nasz żołnierz ma do czynienia z piechotą niemiecką, nie tylko nie ustępuje jej, ale góruje nad nią. Ten szturm na bagnety został pochwycony, żołnierze nasi wysko czyli z okopów, podjęli atak na bagnety i odrzucili nieprzyjaciela. W walce tej zdobyliśmy 3 ciężkie karabiny i 7 ręcznych, zadając nieprzyjacielowi bardzo ciężkie straty.
Poza tym mieliśmy w ciągu dnia dzisiejszego znowu naloty.Proszę nie mieć do mnie pretensji, że wczoraj i przedwczoraj mówiłem, iż prawdopodobnie z tymi nalotami nie będziemy mieli więcej do czynienia. Faktem jest, potwierdza się to ze wszystkich źródeł, komunikaty niemieckie mówiły o tym zresztą bardzo wy raźnie, że lotnictwo skończyło swoją rolę w Polsce, przenosząc się na zachód. Ale oczywiście coś z tych tysięcy maszyn, które były zgrupowane na naszym froncie, musiało przecież zostać i te resztki, które jeszcze zostały, będą nam od czasu do czasu dawały znać o sobie.
Dzisiaj miały miejsce 3 naloty na Warszawę: do południa jeden nalot rozpoznawczy, wczesnym popołudniem nalot w kierunku na Bielany, gdzie huczały bomby, a później, w godzinach popołudniowych między 5-6 odbył się nalot już na centrum miasta. Brało w nim udział około 40 samolotów, z tego zostało zestrzelonych przez ogień naszej artylerii przeciwlotniczej 7 samolotów bojowych.
Mieliśmy poza tym wciąż ogień artylerii. Znowu ciężkie granaty i szrapnele - granaty biły w mury, rozrywały je, znowu raniły ludzi, zabijały obywateli Warszawy. Ogień był skierowany bezpośrednio na centrum miasta. Teraz, kiedy te słowa słyszy Warszawa, słyszy jednocześnie rozgrywający się bój. Na Pradze, na Woli idzie silne natarcie nieprzyjacielskie. Słyszy go cała Warszawa. Słyszy ogień artylerii, słyszy eksplozje granatów, szrapneli, dochodzą do niej odgłosy karabinów maszynowych, ostry głos palby karabinowej. Warszawa wie o tym, że żołnierz bije się. Warszawa słucha, Warszawa wie, że ten żołnierz, który bije się w tej chwili, który w ulewie ognia stoi nieustraszony, który odpowiada ogniem na ogień, który nie cofa się, który z zaciśniętymi zębami trwa na swoich pozycjach - musi czuć za sobą Warszawę mocną, zespoloną z nim, zjednoczoną. Oddech Warszawy, oddech nocny miasta musi być oddechem spokojnym, równym, oddechem człowieka pewnego siebie, człowieka nie targanego niepokojem; bowiem niepokój, gorączka, którą przeżywałaby Warszawa, musiałaby się udzielić i naszemu żołnierzowi, który miasta broni. Żołnierz musi czuć spokój tego miasta. Jeśli Warszawa jest spokojna, a jest spokojna, to ten spokój opanowuje również żołnierza. Trzeba o nim pamiętać, trzeba pamiętać o tej pierwszej linii walczącej od wielu dni, od wielu nocy, walczącej teraz w głuchym łoskocie ognia artyleryjskiego.
Niech tam na Pragę, na Wolę, gdzie toczy się bój, dotrą jutro polskie kobiety, dotrą warszawianki. To nic, że Praga daleko, żołnierz musi czuć, widzieć, że Warszawa jest mu wdzięczna za jego ciężką pracę bojową.
Komunikat dzisiejszy został odczytany w późnych godzinach. Oficerowie, pochłonięci pracą dowodzenia, nie mają w takich godzinach czasu na zestawianie wyników dnia i nocy ubiegłej. Przecież na nich ciąży odpowiedzialność. Jeszcze jedna noc nie przespana, jeszcze oczy przekrwione są od wysiłku i bezsenności, nerwy napięte, bowiem reakcja musi być szybka, natychmiastowa na każdy meldunek, na każdy głos idący z pola bitwy. Przecież nieprzyjaciel też nie żartuje; on też w ciężkim boju pracuje, idzie pod ogień, pod kule, idzie pod ulewę ognia karabinowego, naszej artylerii, naszej ręcznej palby; szuka ten nieprzyjaciel słabego _ miejsca, stara się tam natychmiast uderzyć, wedrzeć się, na tyły, na boki, stara się dostać do Warszawy. Odwody muszą być przygotowane, odwody muszą iść natychmiast tam, gdzie jest najgorętszy, najgorszy moment, tam musi być natychmiastowa, szybka reakcja.
Nerwy są napięte. To jest bój nerwów, woli, dusz, serc ludzkich.
Warszawa walczy i żołnierz broni się w łoskocie ognia artyleryjskiego, w palbie karabinowej. W tej chwili odpiera jeszcze jeden szturm nieprzyjacielski.
Niech mężnemu sercu naszych żołnierzy towarzyszy mężne serce Warszawy...
Dzisiaj przemawiam ostatni raz o tej porze, gdyż począwszy od dnia jutrzejszego przesuwamy w programie Polskiego Radia wieczorne moje pogawędki na godzinę 21, a to z tego powodu, że Warszawa obecnie kładzie się spać bardzo wcześnie, ludzie wstają o świcie, ruch w nocy jest bardzo ograniczony. Z tych więc względów wojennych jest bardzo wskazane, aby można było kończyć dzień możliwie wcześnie, po prostu choćby i z tego względu, by jak najmniej światła spalać, gdyż elektrownia jest przeciążona im więcej będziemy oszczędzali, tym lepiej.
Komunikat dzisiejszy mówił o walkach nocnych i w ciągu dnia, jakie żołnierze obrony Warszawy prowadzili. Bój ten nocny słyszeliśmy wczoraj wieczorem i w ciągu nocy. Natarcia szły na Annopol, Bródno, Saską Kępę, połączone z bardzo silnym ogniem artyleryjskim, który też słyszeliśmy dokładnie. Wszystkie te natarcia nieprzyjacielskie, bardzo silne natarcia, zostały całkowicie odparte i nieprzyjaciel skrwawił się; próżne były jego wysiłki. Również i w dzień bardzo silne przygotowanie artyleryjskie trwało na całym odcinku Pragi. Na zachodnim odcinku - jak wiemy o tym - rozszerzony został pierścień obrony Warszawy: wysunęliśmy się naprzód na kilka kilometrów i w ciągu dzisiejszego dnia nieprzyjaciel starał się nas z tych nowych stanowisk wyprzeć. Toczyły się zażarte walki, ale wszystkie próby nieprzyjaciela odrzucenia nas z powrotem na stanowiska wyjściowe skończyły się niepowodzeniem. W walkach tych w dniu dzisiejszym zginął dowódca batalionu mjr Bronisław Kamiński. Oficer ten do ostatniej chwili, mimo iż przeszyty był kilkoma kulami, wydawał rozkazy.
Komunikat dzisiejszy kończył się słowami podkreślającymi brawurę naszych żołnierzy. I rzeczywiście coraz więcej mamy do zanotowania objawów tej brawury, objawów tego okrzepnięcia, jakie dokonało się w żołnierzu naszym, tu, na froncie Warszawy. Żołnierz bije się z każdym dniem coraz lepiej, coraz bardziej zdecydowanie. Jednym z objawów dowodzącym tej brawury, było zdobycie przed kilkoma dniami czołgu, o którym mówiło się w komunikacie. Dzisiaj znamy już bliższe szczegóły tego zdobycia, które w czasie walk, w ogniu, w meldunkach natury czysto sytuacyjnej muszą schodzić na drugi plan. Dopiero po jakimś czasie te szczegóły dochodzą do naszej wiadomości. Otóż ten czołg, który został kilka dni temu zdobyty na Woli, należał do typu najcięższych czołgów, było to olbrzymie czołgowisko 18-tonowe, które szło jedną z ulic na Woli. Trudno go było dopaść. Otóż chłopcy nasi obskoczyli go po prostu, pod ogniem karabinów maszynowych, ziejącym z tego czołgu, przypadli do ziemi, podpełzli pod sam czołg, wskoczyli nań, otworzyli górną klapę i wybili załogę; czołg został potem oblany benzyną, podpalony i zupełnie zniszczony. Tego rodzaju brawura jest dowodem niecodziennego męstwa i determinacji żołnierza polskiego. A więc wojsko bije się z każdym dniem, z każdą godziną lepiej i Warszawa swoją postawą, swoją solidarnością, swoim zespoleniem się niezmiernie mu w tym pomaga.
Ale jest tu jeszcze wiele do zrobienia. Już zmieniło się bardzo dużo, ale jeszcze trzeba przemóc w Warszawie, wśród mieszkańców Warszawy, tę pewną przesadę, jaka wyraża się w owej ostrożności, która bardzo często u niektórych jednostek przybiera postać bardzo niemiłego lęku. I znowu ta historia ze światłem, o którym kilkakrotnie już mówiłem. Światło pali się tylko niebieskie, przyćmione, a to dlatego, że takie światło nie daje odblasku; tego rodzaju światła są całkowicie bezpieczne. Światła jasne, żółte, białe - są niedozwolone, a światła niebieskie, przyćmione są dozwolone, bo nie dają odblasku. Mówi się o tym ciągle, a ludziska wpadają w histeryczne zupełnie nastroje, widząc niebieskie światła.
Przedwczoraj, kiedy wracaliśmy z Prezydentem Starzyńskim w nocy, ktoś po prostu strzelił do nas z karabinu. Widzieliśmy wyraźnie o kilka czy kilkanaście metrów płomień z lufy wylatujący w naszym kierunku. Jeszcze by tego brakowało, żeby członek Straży Obywatelskiej, czy też inny jakiś łazik, czy zastraszony obywatel Warszawy zakatrupił któregoś z nas w tego rodzaju warunkach.
To samo wczoraj w czasie nalotu. Wracałem z Dowództwa, jadąc przez puste miasto; ludziska stoją pod bramami. Nalot jest silny, mnie się spieszy. Na Marszałkowskiej wyskakuje jakiś kapral i zatrzymuje mnie podniesioną ręką. - Co się stało? - Proszę nie jeździć po ulicach, bo nalot.
Musiałem mu powiedzieć kilka słów, że przecież dlatego, że strzelają, nie mogę przestać pełnić swojej służby, bo co by było, gdyby wszyscy przestali pełnić swoją służbę dlatego, że strzelają. Gdzie byłby dowód tego męstwa, które ma się okazywać w normalnej pracy i w normalnym pełnieniu swoich obowiązków, mimo że strzelają!...
Ale jest już dużo lepiej pod tym względem, nie można po prostu porównać Warszawy sprzed tygodnia czy dziesięciu dni; przy wyka coraz bardziej do tych nalotów, przywyka coraz bardziej do ognia artyleryjskiego, szarpiącego mury miasta, raniącego ludzi i zabijającego obywateli Warszawy.
Dwa dni temu mówiłem o lotnictwie. Na podstawie komunikatów urzędowych dowództwa niemieckiego stwierdziłem, że lotnictwo niemieckie zostało wycofane z Polski, że nalotów właściwie już nie powinniśmy się obawiać. No, i jak na złość wczoraj właśnie mieliśmy bardzo silny nalot. Z tego powodu wielu warszawian, ma do mnie pretensję, powiadają nawet wprost, że to ja sprowokowałem ten nalot, bo mówię o niemieckich samolotach, że wyszły sobie, zlekceważyłem je. Niemcy usłyszeli - i na złość przysłali.
Nie przeceniam swojej roli, nie sądzę, aby dowództwo niemieckie, działające na tym terenie operacyjnym, tak bliski kontakt miało z tym, co się mówi przez nasze radio i tak szybko na to reagowało. Po prostu ten nalot był przygotowaniem do natarcia wieczornego, a że lotnictwo zostało w swojej masie z Polski wycofane, to prawda. Wystarczyło choćby wczoraj popatrzeć na te maszyny, które odbywały nalot na Warszawę. Część ich musiała zostać w Polsce, bo nie wszystkie maszyny, które brały udział w akcji na terenie Polski, były w takim stanie, aby móc odbyć daleką drogę na zachód, do Francji. Cały szereg maszyn jest już bardzo mało zdatnych do użytku, wielkiej drogi nie mogą odbyć; musiały zostać tu, żeby po prostu wysłużyć się do końca. A więc część ich została i jak powiadam, wystarczyło wczoraj popatrzeć. Do tej pory mieliśmy naloty dokonywane przez eskadry jednolitego typu, złożone z Dornierów, Messerschmittów, Heinklów, Henschlów czy Junkersów, wszystko jeden aparat w drugi, sztuka w sztukę, tej samej marki, tej samej konstrukcji, wchodzące w skład takiej czy innej eskadry. Wczoraj natomiast w tych 40 samolotach, które krążyły nad Warszawą, które pikowały i rzucały bomby, mieliśmy wszelkiego rodzaju i wszelkiego typu maszyny: i Dorniery, i Mes-serschmitty, i Heinckle, i Henschle, i Junkersy, ot po prostu jak powiadam, maszyny, które nie mogły pójść na zachód, zostały tu i będą tu jeszcze jakiś czas pełniły służbę, dopóki nie zedrą się do końca. Będą dlatego pełniły służbę, boć przecież w dzisiejszych warunkach wojennych lotnictwo jest nieodzownym elementem walki i musi być używane. Oczywiście, będzie to już w skromnych rozmiarach, nie w takich, jak mieliśmy przez pierwsze dwa tygodnie wojny, gdzie dzień w dzień, dzień po dniu krążyły samoloty i tłukły wszystko co, się dało, wszystko co żyło.
Wracając do tych samolotów, to warto podkreślić, że nad samą tylko Warszawą do wczorajszego dnia strąciliśmy 87 aparatów, a ile spadło ich na innych frontach, na innych odcinkach walki, w walkach w polu prowadzonych z naszymi dywizjami, armiami! Sięga to doprawdy setek samolotów, nie mówiąc już o tych aparatach, które zostały pokiereszowane, które zostały zużyte, aparatów wymagających. gruntownego i długotrwałego remontu.
Po tych uwagach i komentarzach do komunikatu dzisiejszego, chciałbym kilka słów powiedzieć o charakterze tych operacji, o charakterze tej wojny, jaką my obecnie prowadzimy, gdyż daje się zauważyć zupełnie wyraźnie, że ludzie zbyt są związani z pojęciami z wojny minionej, wojny światowej, czy polsko-rosyjskiej. Ciągle jeszcze myślą i rozumują elementami i sytuacjami wojny, która należy do historii, a więc wojny o liniach ciągłych, wojny o stałych frontach, kiedy to poza tymi liniami pulsowało prawie normalne życie, kursowały pociągi, ruch odbywał się jak za czasów pokojowych i jeśli front był daleko od kraju, ludność cywilna po prostu go nie widziała.
Charakter obecnej wojny na skutek lotnictwa, wprowadzenia nowego czynnika wojny w takiej masie i w takich rozmiarach - jest zupełnie inny. Dziś lotnictwo niszczy środki komunikacyjne, niszczy łączność tego państwa i tej armii, z którą walczy. Jeśli ma przewagę, to oczywiście ma tym większe rezultaty. Wskutek tego w operacjach, które prowadzi się obecnie na obszarze polskim, cofnęliśmy się nieomal do tej sytuacji, jaka była przed 100 laty, w roku 1830. Walczymy poszczególnymi członami, walczymy poszczególnymi armiami, korpusami, związkami operacyjnymi, które działając ze sobą w związku, działają poszczególnymi członami.
I tak jak w roku 1830, kiedy Warszawa była centralnym punktem tej wojny, była tym sercem tętniącym krwią, kiedy to z Warszawy koncentrycznie po liniach wewnętrznych rozchodziły się nasze działania, nasze wypady i kiedy wojna była w całym swoim przebiegu par excellence ruchoma - tak samo obraz obecnej wojny jest najzupełniej podobny do ówczesnej. Tak samo łączność utrzymuje się jak w roku 1830 przez oficerów, którzy zamiast konno jak wtedy, jeżdżą teraz na motocyklach lub autami, muszą dotrzeć do takiej a takiej grupy, aby z nią nawiązać łączność, muszą przekazywać sobie wiadomości i bez względu na to, czy dotrze, czy nie dotrze, musi być łączność nawiązana przez jednego, drugiego, czy trzeciego oficera.
Zmieniają się więc warunki wojny, trzeba się myślowo i psychicznie do takiej wojny przygotować i to, że taki czy inny człon armii prowadzi walkę w pewnym oddaleniu, nie w ścisłej łączności z innymi ugrupowaniami, to niczego nie dowodzi; zmienił się charakter wojny i trzeba o tym nieustannie pamiętać.
Tak samo jak w roku 1830, w wojnie o takim właśnie charakterze, kiedy zwyciężali ci dowódcy, którzy byli przeniknięci ideą manewru, duchem zaczepnym, śmiałością decyzji i których imiona zapisały się złotymi zgłoskami w historii tej wojny i w historii Ojczyzny - tak samo dzisiaj imiona tych dowódców, którzy tą ideą manewru są przeniknięci, którzy mają tego ducha zaczepnego i śmiałość decyzji, jak Prądzyński w 1830 roku w wyprawie swojej na łganie czy Dwernicki w wyprawie swojej na Stoczek - tak samo i dzisiaj imiona takich dowódców zapisane będą złotymi zgłoskami w historii obecnej wojny. Dowódcy, którzy mają ducha zaczepnego i niezbędną inicjatywę, będą mogli wykazać te walory w nowej formie wojny, w formie, która daje rezultaty tylko przy inicjatywie i duchu zaczepnym. Nie ma bowiem sytuacji takiej, w której by można było powiedzieć, że jest ona tak ciężka, iż załamuje naszą wolę. Pamiętamy wszyscy depeszę Focha wysłaną znad Marny do Joffre, depeszę, która brzmiała: „Moje prawe skrzydło złamane, centrum cofa się - sytuacja znakomita, jutro idę naprzód!"
Pamiętajmy o manewrze Piłsudskiego, który w rozpaczliwej sytuacji w roku 1920 przeprowadził go i uzyskał tak wspaniałe rezultaty.
Walczymy więc. Walczymy w odmiennych warunkach, ale mamy wolę walki i będziemy nadal walczyć, mimo że komunikaty niemieckiego sztabu generalnego powiadają, że wojna w Polsce jest skończona, mimo iż zetknęliśmy się z olbrzymią przewagą, przewagą lotnictwa i przewagą broni pancernej, mimo że zdajemy sobie sprawę z ciężkich, warunków, w jakich walczymy - walczyć będziemy nadal.. Pamiętać bowiem musimy o słowach, które zostały wypowiedziane, słowach, którymi muszą być przeniknięte serca i każda dusza polska, że „być zwyciężonym i nie ulec - to zwycięstwo"!
Niech duch tego, który je wypowiedział, towarzyszy nam we dnie i w nocy, w każdym naszym działaniu, w każdym momencie pracy mózgu i duszy, a wówczas na pewno zwycięstwo będzie po naszej stronie!
Jak zwykle zaczynam od omówienia komunikatu Dowództwa Obrony Warszawy - A więc po ostrych, gwałtownych natarciach, jakie nieprzyjaciel przeprowadził w ciągu doby ubiegłej na naszym wschodnim odcinku, a więc na Pradze, doba ostatnia minęła prawie że spokojnie. Ogień artyleryjski bardzo dotkliwie nękał tylko nieszczęśliwą Pragę. Na tym wschodnim odcinku praskim odbyło się tylko jedno natarcie nieprzyjacielskie w kierunku na Zacisze, a więc w kierunku na szosę radzymińską, natarcie, które z łatwością zostało odparte.
Na odcinku zachodnim było dość krótkie ale gwałtowne starcie, gdzie zdobyliśmy 2 ciężkie karabiny maszynowe i radiostację. Miarą nasilenia tej krótkiej walki, miarą jej gwałtowności i nieustępliwości jest chociażby to, że na przedpolu naszym poległo 40 Niemców; przy czym trzeba jeszcze raz podkreślić, że na tym odcinku, który był obsadzony stosunkowo drobnymi naszymi siłami, bo tylko 2 plutonami, nieprzyjaciel nacierał trzykrotnie większymi siłami. Został jednak odparty i musiał wycofać się. Wśród papierów znajdujących się przy poległych, znaleziono list, pisany przez żołnierza niemieckiego do kraju, do swoich bliskich; list ten nie został przez niego wysłany, był w jego portfelu, zawierając niezmiernie charakterystyczną treść. Otóż żołnierz niemiecki pisze, że nieprawdą jest, jakoby żołnierz polski bił się miękko, bił się słabo, oni się tutaj przekonali, że to jest doskonały żołnierz, że bije się twardo i nieustępliwie, kończy się ten list słowami: „ale cóż zrobi najlepszy nawet żołnierz, największe nawet męstwo żołnierza polskiego, kiedy Polacy nie mają możności oprzeć się przewadze lotnictwa, czołgów i broni pancernej, jaką myśmy do tej pory mieli". Prosty żołnierz niemiecki oddaje w tym liście całą istotę położenia stwierdzając, że dotychczasowe rezultaty osiągnęli Niemcy tylko i jedynie dzięki tej chwilowej przewadze, jaką mieli na naszym froncie w postaci lotnictwa i czołgów.
W rejonie samej Warszawy mieliśmy ogień artyleryjski na Żoliborzu i Marymoncie. Był on bardzo ciężki i dotkliwy dla ludności tych dwu dzielnic warszawskich. Poza tym mieliśmy w ciągu dnia dwa naloty, które obrzuciły miasto bombami i ulotkami. Z samolotów tych strąciliśmy znowu dwa.
Po omówieniu i skomentowaniu komunikatu. wojennego Dowództwa Obrony Warszawy chciałbym dziś poświęcić nieco czasu na scharakteryzowanie ogólnej sytuacji wojskowej, najpierw sytuacji wojskowej polskiej, a później ogólnoeuropejskiej.
Jeżeli chodzi o nasze położnie wojskowe, to z góry muszę się zastrzec, że będę mówił tylko o tych faktach, które dowództwo wojskowe posiada jako stwierdzone, jako zupełnie pewne. Wielokrotnie już mówiłem, że nie będziemy nigdy podawali wiadomości - zarówno złych jak i dobrych - jeżeli nie będziemy ich całkowicie pewni. Toteż i to, co dziś będę mówił, oparte jest na podstawie informacji, jakie posiadamy, a więc informacji zupełnie pewnych.
Otóż trzeba sobie zdać sprawę z rzeczywistego położenia, w jakim się w tej chwili znajdujemy. Jest pewna różnica między tym, co ja tu mówię, lub czego nie mówię, a między wiadomościami rozsiewanymi i krążącymi wśród społeczeństwa, a czerpanymi przeważnie ze źródeł innych. Skąd to pochodzi? - Otóż różnica ta pochodzi stąd, że zarówno w całej Polsce, jak i tu w Warszawie, każdy obywatel ma całkowicie nieskrępowaną możność słuchania obcych radiostacji i sięgania tam po informacje. Słuchając tych radiostacji obcych, francuskich czy angielskich, które mówią o sytuacji w Polsce, trzeba pamiętać, że informacje, które oni tam mają w Paryżu czy w Londynie, w Tuluzie czy gdzie indziej, są informacjami siłą rzeczy podającymi opis wypadków i ukształtowanie zdarzeń już po pewnym przeważnie nawet dość odległym czasie. Z tych względów sięganie po wiadomości z tych źródeł i opieranie się na nich, stwarza rzeczywistość fałszywą. A więc np. radiostacja paryska, Tuluza czy Londyn otrzymała po kilku dniach wiadomość o tym, jakie walki armia polska toczyła pod Kutnera czy Lwowem; otrzymała je po 3-4 dniach, a podaje je dzisiaj. Wszyscy sądzą, że to jest sytuacja z dnia dzisiejszego, boć przecież owe radiostacje dzisiaj ją podały, gdy tymczasem jest to ocena fałszywa, gdyż są to wiadomości przeważnie spóźnione i mytu w kraju znamy sytuację lepiej, dlatego że jesteśmy po prostu bliżej, jesteśmy w centrum rozgrywających się wypadków. Nie należy więc opierać się na tych wiadomościach o Polsce, które są podawane przez obce agencje radiofonii. Co innego, jeżeli Londyn czy Paryż podaje wiadomości o sytuacji własnej, u nich. To są wiadomości z pierwszej ręki i te należy brać za rzeczywistość, bo one odpowiadają rzeczywistości. Ale to co one mówią o naszym położeniu, tego przecież nie można brać na całkowity kredyt, dla tego że to są - jak powiadam - wiadomości spóźnione i nie od powiadające rzeczywistości.
A więc jaki jest obraz naszej sytuacji, tak jak my ją widzimy na podstawie informacji i posiadanych łączności?
Otóż wynika z nich, że Warszawa i Modlin są w tej chwili najpoważniejszymi ośrodkami polskiego oporu. Mamy tu bardzo znaczne siły, powiększone o te oddziały, które przebiły się z zachodu, tj. o armie gen. Kutrzeby i Bortnowskięgo. Przed szeregiem dni stoczyły one niezmiernie ciężką bitwę nad Bzurą. Ciągnęły one z zachodu, ze swoich obszarów koncentracyjnych w kierunku centrum kraju w nieustannych walkach. Decydujące, ostateczne walki odbywały się nad Bzurą. Odbyła się tam bitwa jedna z najkrwawszych, jeśli nie najkrwawsza w całej tej wojnie, bitwa, która przejdzie nie tylko do historii tej wojny, ale do historii wojennej ogólnej, jako jedna z najcięższych, prowadzona z obu stron z olbrzymim napięciem i olbrzymim wysiłkiem.
Otóż należy stwierdzić, że armie te dostały się już na linię Warszawa-Modlili i oparły się bądź o Modlin, bądź o Warszawę. Zostały one mocno poszczerbione, bowiem biły się z niesłychanym wysiłkiem przeciw ogromnej przewadze nieprzyjaciela zarówno pod względem ilości dywizji, jak i przewadze lotnictwa i broni pancernej: czołgów i samochodów pancernych.
Komunikaty niemieckie donoszą o całkowitym zniszczeniu tych naszych sił. Jest to zupełna nieprawda. Siły te zostały, jak powiadam, mocno wstrząśnięte, nadszarpnięte ale zeszły one na Warszawę i na Modlin i tu po kilku dniach okrzepną, dojdą do siebie i będą nadal zdolne do zadań bojowych, jakie im przypadną w udziale. Siły te walczące-w łuku Wisły i Bzury, przy tym cofaniu się w tym kierunku wśród nieustannych walk, zadały jeszcze nieprzyjacielowi niezmiernie ciężkie straty, wiązały jego siły i sam nieprzyjaciel, jak powiadam, mówi w swoich komunikatach o tej bitwie jako jednej z najcięższych, jaką armie niemieckie musiały przeprowadzić.
W ten sposób na skutek wzmocnienia tu naszych sił przez spływające oddziały armii gen. Kutrzeby i Bortnowskiego nasz ośrodek oporu na linii Warszawa-Modlin bardzo spoważniał.
Drugim takim ośrodkiem oporu jest w tej chwili grupa gen. Dęba-Biernackiego na linii Zamość-Rawa Ruska-Lwów i ona toczy ciężkie, walki. Nie mamy z nią bezpośredniej łączności i komunikacji, ale wiemy, że ona bije się, trwa i walczy. Trzecią grupę stanowi grupa walcząca na południe od Lwowa, gdzieś nad Dniestrem. Z tą grupą też nie mamy łączności, wiemy tylko, że biła się ona przed niedawnym stosunkowo czasem i powinna się bić nadal. Ze Lwowem nie mamy łączności, jak również nie mamy jej z Helem. Wszystko jednak wskazuje na to, że Lwów, podobnie jak Warszawa, stworzył ośrodek oporu i walczy, jak również i Hel bije się nadal. Nie możemy jednak twierdzić, że tak jest na pewno, skoro pewnych informacji nie mamy. Ale raczej należy dojść do przekonania, że oni tam biją się i walczą podobnie jak Warszawa.
Otóż tak wygląda w tej chwili sytuacja na naszym froncie polskim. Wszystkie te ośrodki oporu, wszystkie te punkty, gdzie ze brały się dywizje, tworząc masę walczącą z naporem niemieckim o możność ruchu i o możność przeprowadzania działań we wzajemnej łączności ze sobą i dążące do tej łączności odgrywają
niezmiernie doniosłą rolę w historii tej wojny. Najbardziej jednak doniosłą rolę odgrywają w tej chwili te ugrupowania sił polskich, które są tutaj na odcinku Warszawa-Modlin.
Mówiąc o tych walkach zapytać należy, o co nam chodzi w tej wojnie, w tych bojach nieustannych, które toczymy, o jakie w tej chwili interesy, o jakie zagadnienia wojenne i polityczne, nam idzie? Przede wszystkim najważniejszą jest rzeczą, że te walczące ośrodki oporu, a przede wszystkim tak poważny ośrodek, jakim jest linia Warszawa-Modlin, zaprzeczają dzień po dniu doniesieniom niemieckim o tym że wojna w Polsce jest zakończona i że nieprzyjaciel został tam pobity. Zatrzymujemy tu siły niemieckie bardzo, poważne, wiążemy je, zadajemy im ogromne straty z dnia na dzień, wskutek czego Niemcy utrzymują tylko z wielkim wysiłkiem ten stan posiadania, jaki dotychczas zdobyli. Zaś w sytuacji ogólnoeuropejskiej, w sytuacji ogólnej, powszechnowojennej, francusko-angielsko-polsko-niemieckiej ten moment odgrywa niezmiernie doniosłą rolę. Dlaczego? - Za chwilę postaram się to wyjaśnić.
Przejdę teraz do sytuacji na zachodzie, gdyż z nią chcę związać tę właśnie sytuację w Polsce, o której mówiłem. Niejednokrotnie słyszy się głosy, niejednokrotnie ludzie dziwią się, dlaczego na tym zachodzie nic się nie dzieje, dlaczego ta linia Zygfryda, która miała być rzekomo przełamana, do której miano dotrzeć, dlaczego dotychczas nie została przełamana, dlaczego wojska francuskie posuwają się metr po metrze, a właściwie drepcą nieomal w miejscu?
Otóż ten stan rzeczy ma swoje głębokie, niezmiernie doniosłe przyczyny i aby je zrozumieć musimy przede wszystkim starać się ocenić, jaka jest sytuacja Niemiec, jakie sobie postawił plany Adolf Hitler jako wojenny i polityczny wódz Trzeciej Rzeszy? - Otóż nie ulega dziś najmniejszej wątpliwości, że kiedy w roku 1914 plan Niemiec polegał na rzuceniu najpierw wszystkich sił na Francję, a później po rozbiciu Francji na przerzuceniu wszystkich sił na Rosję - plan Hitlera zastosowany został w odwrotnym porządku. Rozpoczął on tę wojnę bez wypowiedzenia, pogwałciwszy wszystkie dotychczasowe warunki, pogwałciwszy najbardziej elementarne prawa moralne rządzące ludźmi i narodami, rozpoczął wojnę bez wypowiedzenia w trakcie naszej mobilizacji, rozpoczął ją z olbrzymią przewagą sił lotniczych i zmotoryzowanych, pancernych dywizji. Ruszyło na nas kilkadziesiąt dywizji, aby w ciągu kilku dni w postawionym przez Hitlera terminie dziesięciodniowym, rozbić i zniszczyć całkowicie siły polskie, z tym zamiarem, aby po wykończeniu Polski przerzucić się natychmiast na zachód i tam szukać rozstrzygnięcia.
Otóż ten plan Hitlerowi się nie udał, a jeżeli się udał, to tylko częściowo. Trzeci tydzień już dziś dobiega końca, a walki w Polsce trwają i wiążą nadal cały szereg dywizji niemieckich. Część ich tylko mogła pójść na zachód, a straty, jakie zostały zadane Niemcom przez naprawdę bohaterski opór armii polskiej, to są straty, które bardzo poważnie w ogólnym wyniku i bilansie tej wojny mogą zaważyć. Teraz Główna Kwatera Niemiecka, po zakończeniu tych działań w Polsce, o jakich mówiliśmy, przechodzi do realizowania planu na zachodzie. Otóż ten plan na zachodzie musi polegać również na tym samym dążeniu, jakim było dążenie na wschodzie, to jest na jak najszybszym możliwie rozbiciu żywych, sił francuskich, francuskiej armii. Hitler nie ma innego wyboru, on musi prowadzić tę wojnę możliwie jak najszybciej i te jego przechwałki w ostatniej mowie, iż nie tylko nie obawia się trzyletniej wojny, na którą jest przygotowana Anglia, ale że może ją prowadzić lat 4-5 i 7 - to są naprawdę przechwałki. W tej sytuacji, jaka istnieje obecnie i jak będzie się ona nadal rozwijać - Niemcy nie mogą wytrzymać długiej wojny.
Dzisiaj są już one całkowicie okrążone, zablokowane, pozbawione wszelkich środków dowozu, wszelkiej możności zaopatrzenia i konserwacji, wszelkiej możliwości rozwoju swoich sił materialnych, swoich sił technicznych, swego wyżywienia i zaopatrzenia. Każdy tydzień, każdy miesiąc w tej sytuacji pogarsza położenie Niemiec, a polepsza położenie ich przeciwnika, którego im Anglia mobilizuje i zmobilizuje tak, że cały świat stanie przeciwko nim.
Otóż w tym położeniu Hitler musi dążyć do szybkiego zwycięstwa, pragnąc przede wszystkim złamać wolę przeciwnika. W Polsce mu się to nie udało. Nadwerężył nasze siły, stworzył nam bardzo ciężką sytuację, ale nie złamał naszej woli. Hitler mówił w dniu 1 września, że ten czy inny rząd polski będzie musiał przyjąć jego warunki. Nie znajdzie się taki rząd, ani ten, ani inny, ani piętnasty czy dwudziesty, bo woli walki, woli oporu i woli wy trwania nie złamał w Polsce i nie osiągnął tego rezultatu, jaki osiągnąć pragnął.
Teraz więc, kiedy Hitler całe swoje siły masuje na zachodzie, dążąc do tego, aby szybkim i gwałtownym zwycięstwem, przez przerzucenie wszystkich swych sił złamać wolę przeciwnika i sparaliżować ją i aby po klęsce Francji narzucić pokój ludziom pobitym, osłabionym i załamanym pod wpływem klęski i porażki - powstaje pytanie, czy może on to osiągnąć? Nie będzie się oczywiście pchał na linię Maginota, bo zarówno linia Maginota, jak i linia Zygfryda stanowią zbyt poważne linie oporu, by można było te linie przełamać. W tych warunkach Głównej Kwaterze niemieckiej nie pozostaje nic innego, jak tylko to, co się stało w 1914 roku, a więc szukanie rozstrzygnięcia operacyjnego przez obejście prawego czy lewego skrzydła francuskiego, a więc przez złamanie neutralności Belgii, Holandii czy też Szwajcarii. Walka, którą on stamtąd poprowadzi, operacja, którą poprowadzi najprawdopodobniej z dolnego Renu, aby rzucić się od północy na skrzydło francuskie, może mu dać rozstrzygnięcie.
Wobec takiej sytuacji znaleźli się teraz Francuzi. Stoją przed swoją linią Maginota i z boku tej linii na obszarze między Mozelą i Renem, mając z tylu za tym obszarem skoncentrowaną całą swoją siłę. Mogliby - bo na pewno mają całkowicie skończoną mobilizację - skoncentrować swoje siły i uderzyć, mogliby wykorzystać zaangażowanie wszystkich sił niemieckich na froncie polskim i w tym właśnie czasie, kiedy wszystkie siły niemieckie zostały zaangażowane w Polsce - mogliby oni uderzyć. Oczywiście nie na linię Zygfryda, bo to byłaby operacja zbyt kosztowna, olbrzymi wysiłek, który doprowadziłby do niesłychanego skrwawienia wojsk francuskich i nie dałby rezultatu operacyjnego. A więc przez linię Maginota, na tym 300 kilometrowym odcinku między Mozelą a Renem, uderzenie armii francuskiej byłoby pod względem operacyjnym zupełnie bezcelowe. Pozostawałoby wobec tego siłom francuskim i angielskim szukanie rozstrzygnięcia na innym miejscu, tj. tam, gdzie nieprzyjaciel jest bardzo wrażliwy i słaby, a więc na jego skrzydle.
Pozostawałoby uderzenie przez Belgię i Holandię, przynoszące w rezultacie złamanie neutralności tych krajów.
Otóż ani Francja, ani Anglia na to nie pójdą i nie poszły. Raczej wolały odstąpić inicjatywę operacyjną przeciwnikowi, niż odstąpić od zasad i praw moralnych, którymi się rządzą i które są po ich stronie. Anglia nie mogąc i nie chcąc odstąpić od tych praw moralnych i postępując słusznie oddaje inicjatywę w ręce przeciwnika, czekając skąd uderzy. Czy przez Szwajcarię, czy przez Belgię, czy przez Holandię. Czekając więc na to uderzenie gen. Gamelin musi zmasować całą swoją armię, aby w odpowiednim momencie, kiedy rozpocznie się główne uderzenie nieprzyjaciela, na ten kierunek rzucić całą swoją masę operacyjną, I dlatego tylko od 3 tygodni armia ta stoi w miejscu, przeprowadza drobne działania na wprost linii Maginota, czekając na to decydujące rozpoczęcie operacji przez dowództwo niemieckie. Lada dzień, lada godzina rozpocznie się tam olbrzymia bitwa, olbrzymi bój, w który nie tylko my, ale cały świat z zapartym oddechem będzie patrzył.
_ Otóż w tej sytuacji, kiedy tam na zachodzie Niemcy będą musieli szukać rozstrzygnięcia, bo tylko tam będzie rozstrzygnięcie i tam ono zapadnie w decydującej formie i w decydujący sposób, w tej sytuacji nie będą mogły Niemcy ani jednego batalionu przenieść na wschód. Tam będą musieli skoncentrować wszystkie siły i stąd, z Polski, będą się starali jak najwięcej wyciągnąć, bo w tej chwili front polski jest dla nich drugorzędny.
_ W tej sytuacji my tutaj, na naszym odcinku, na naszym froncie - musimy wiązać przez opór, przez walkę i przez siłę wytrwania jak największą możliwie ilość sił niemieckich. Dopiero z tą chwilą, kiedy one zwalczane i osłabiane przez nas będą musiały być wzięte na zachód, bo sytuacja będzie tego wymagała - wówczas rozpoczną się dla nas dni i godziny, w których będziemy mogli nabrać więcej tchu, więcej powietrza i przestrzeni i rozpocząć działania, jakie będą mogły zmienić obecne położenie.
Taka jest w tej chwili sytuacja, takie jest położenie. Musimy więc tę walkę i tę wojnę prowadzić nadal: Cały świat, tak jak patrzył do tej pory na zmagania się Polski - będzie wkrótce patrzył z zapartym tchem na zmagania się Anglii i Francji z Niemcami. W tym wielkim, dramatycznym napięciu sił, w tej olbrzymiej walce i wojnie, jaka toczy się przed nami na naszej ziemi, musimy, aby koniec był zwycięski, rzucić i oddać dla tego celu wszystkie nasze siły, oddać dla tego zwycięskiego celu cały swój wysiłek i chociaż jest chwilami bardzo ciężko - musimy zachować spokój, musimy zachować pogodną twarz, bowiem na pewno zwycięstwo będzie po naszej stronie.